„Jesień już, Kochani Państwo, przydałoby się zacząć myśleć o Antologii 11”, napisałam 30 września ubiegłego roku, przypominając (nieśmiało) o kolejnym wydaniu wspomnianej publikacji, która od dekady posiada magnetyczną moc przyciągania pięknych z najpiękniejszych wierszy.
9 listopada tego samego roku był już komplet, dlatego z początkiem stycznia br. spotkaliśmy się znowu przy naszych – już „zaksiążkowanych” - lirykach niczym w pewnej nastrojowej kawiarni o nazwie „Poezja”.
Nowy tom Antologii niezmiennie osobliwy, ponieważ właśnie te publikacje – dla mnie przynajmniej – są czymś wyjątkowym, stąd więc – tu dygresja - i mój ubiegłoroczny powrót – niegdyś wielce urażonej – w postaci alegorycznej skruszonej kozy, która ponownie przymaszerowała do Portalowego woza po to, żeby wydrukować tam swoje teksty, w które wkłada samą siebie.
31 nazwisk z przypisanymi i charakterystycznymi dla każdego Twórcy utworami. Piękna pod każdym względem edycja, skąd spomiędzy wersów przebija łagodne, po trosze psychodeliczne światło nad szarobłękitnym horyzontem okładki, gdzie „linia w przestrzeni rozdzielająca niebo i morze obiecuje coś, do czego nie sięgnął jeszcze wzrok” napisał w komentarzu jeden z Użytkowników – Jerzy Edmund Alchemik. Lecz z tych zaprezentowanych na dwustu dwudziestu pięciu stronach niniejszej książki, strofach, urzekł mnie pewien szczególny wiersz:
Skoro jesteśmy przy urzekających wierszach, to pozwolę sobie wstawić swój typ:
666
Nie rozpaczaj, przecież to niczyja wina.
Wina nalej, bo rozluźnia obyczaje.
Świnka ze mnie, może świnia, ale trzymam
cześć blondynek i ich honor. Teraz polej!
Kawę?! Przecież nie mam kaca! Wybacz! Kocham!
Chyba. Po swojemu, odwracając lustra.
Ta za taflą zbytnio mi się nie podoba.
Czy już szósta? Muszę pędzić. Masz całusa.
Nie, nie pytaj, gdzie mnie nosi wieczorami.
Może... muszę twarz zanurzyć w swą poduszkę.
Lub odtańczyć coś na stole, ale z nami...
koniec. Przecież. Znów spotkamy się przed szóstą.
Nie, Gorgiaszu, wymysł Alchemika z jego apokaliptyczną cyfrą, nie dla mnie Mam jeszcze inny, wyjątkowo przemawiający do siebie wiersz, nad którym trudno, kiedy go czytam, mi nie zapłakać
Autor: Lidia Kowalczyk /amandalea/
*** /to już ponad miesiąc.../
to już ponad miesiąc gdy mijam
puste miejsce po łóżku
automatycznie wysunięta dłoń
zawisa w próżni
wciąż nie mogę uwierzyć
niby przygotowana
sprawdzałam z niedowierzaniem
zimne czoło
szukałam pulsu w zagłębieniach
po trzech niespokojnych nocach
pełnych ruchliwych dłoni
nadpobudliwych słów
odeszłaś w sen
poranny rytuał stracił sens
Dla tego rodzaju wierszy, to warto się trzymać PS; wracać doń, czasem - za szczerość - obrywać po uszach
W tych Antologiach bije ludzkie serce; reszta jest przyczynkiem [vide: tekst Alchemika]., ponieważ pisać "każdy może"
_________________ Z Ciemnogrodu, gdzie najjaśniej bywa pod latarnią