No więc szukałem tego wiersza o Kazimierzu Górnym w starych folderach nooo, i patrzcie co wynalazłem: uwaga, uwaga - nigdzie nie publikowany tekst znakomitego znawcy krajów dalekich, miejsc oraz osób na co dzień niespotykanych ... a inspiracją była rzeczywiście upierścieniona dłoń dostojnika kościelnego, który ją łaskawie wywiesił poza okno limuzyny w Warszawie na ulicy Miodowej a On widział! A upał tego dnia był straszliwy ...
A sobie przerobił tak na a'la Marquez :
(poloniści niech zamkną oczka na interpunkcję)
Miasteczko z biskupem
Miasteczko to nie było siedzibą Biskupa. Jednakże osobistość taka zamieszkiwała na peryferiach w tzw. dzielnicy willowej. Były to właściwie stare domy o nijakiej architekturze, budowane kilkadziesiąt lat przed moim przyjściem na świat przez ówczesnych członków elity miasta. Niektóre z nich wyróżniały się oplatającymi je winoroślami, które zarosły nawet okna przydając domostwom tajemniczości. Dawnej świetności broniły, rozsypujące się teraz ozdobne gzymsy, tralki balkonów, zmurszałe figurki pośrodku zaniedbanych gazonów.
Dom Biskupa nie wyróżniał się niczym - może niezbyt często mytymi szybami okien, do których mycia, z powodu swojego skąpstwa nie nazbyt często wynajmował skądinąd chętne do takich prac miejscowe kobiety. W głębi posesji stal niewielki domek .Mieszkał w nim mężczyzna przez mieszkańców miasteczka nazywany zakrystianinem, choć z tą funkcją niewiele miał wspólnego. Pełnił przy swoim panu wszelkie możliwe inne: od zakupów żywności po gotowanie, sprzątanie, drobne naprawy popadającego w ruinę domostwa . Najbardziej zaszczytną jednak, i tą która sprawiała mu najwięcej radości było kierowanie biskupim samochodem. Był to amerykański krążownik o nieokreślonym roczniku. Przeróbki, których dokonał zakrystianin skutecznie uniemożliwiały rozpoznanie marki . Zamocowane na nadwoziu różne znaki firm, dodatkowe spojlery, lampy i ozdoby mogły zmylić nawet znawcę marek samochodów. W mniemaniu zakrystianina te wszystkie dodatki dodawały splendoru i świadczyły dobrze o jego zdolnościach manualnych. Widomą tego oznaką była jego dumna mina i postawa podczas kierowania samochodem. Wyjeżdżano nim niezwykle rzadko. Tylko z okazji wielkich świąt katolickich. Przejazd przez miasteczko, zawsze tą samą trasą , trwał kilkanaście minut. Pojazd Biskupa sunął majestatycznie. On, w swoich purpurach siedział na tylnym siedzeniu z prawej strony. Szyby okien były przyciemnione, więc twarzy Jego Eminencji nie można było zobaczyć. Czasami uchylał nieco okno i wystawiał na zewnątrz swoja upierścienioną dłoń. Była to pulchna, biała łapka z wypielęgnowanymi paznokciami, kilkoma lekko brązowymi plamkami wątrobowymi. Zwisała bezładnie na zewnątrz szyby jak martwa. Co jakiś czas, wykonywał nią jakieś minimalne ruchy, które co bardziej spostrzegawczy czytali jako znak krzyża błogosławiący idących. Jeśli pozwalała na to szybkość samochodu , z kolorowych tłumów, które poboczem zmierzały na centralne uroczystości wyrywały się co bardziej pobożne kobiety i całowały nabożnie biskupią prawicę. Wehikuł jechał bardzo wolno, torując sobie drogę wśród przyszłych procesjantów, ale i tak niektóre z kobiet pozostawały za nim z dzióbkami ust jak do całowania
i wyciągniętymi rękoma.
W moich czasach studenckich nie bywałem zbyt często w rodzinnym miasteczku. Wiadomość o odejściu z tego świata Jego Eminencji nadeszła tuż po sesji wiosennej i postanowiłem pojechać wziąć udział w ostatniej ziemskiej podróży zmarłego.
Pogrzeb był mniej okazały niż się spodziewałem. Kilku księży, jeden biskup. Dopisali tylko mieszkańcy miasteczka. Trumnę z doczesnymi szczątkami duchownej Osoby nieśli ci, którzy w święto Bożego Ciała zapewniali cień baldachimu. Nie mogli widzieć, jak spod wieka
wysunęła się biała, pulchna łapka, już bez sygnetu na palcu, a było to w miejscu gdzie tłumy żegnających dostojnika były najgęstsze a szloch kobiet najbardziej przejmujący.
Dawnej świetności broniły, rozsypujące się teraz ozdobne gzymsy
Dawnej świetności broniły rozsypujące się teraz ozdobne gzymsy
Najbardziej zaszczytną jednak, i tą
Najbardziej zaszczytną jednak i tą
On, w swoich purpurach siedział
On w swoich purpurach siedział
Co jakiś czas, wykonywał nią
Co jakiś czas wykonywał nią
pulchna łapka, już bez sygnetu
pulchna łapka już bez sygnetu
Przy okazji poprawiłem literówki:
stal na stał. i swoja na swoją
Pozwoliłem sobie także opuścić wyraz skądinąd, dodać „by” w końcówce opowiadania i odjąć a po podzieleniu ostatniego zdania (jako propozycje). Pozostałe zmiany zaznaczyłem kolorem w opowiadaniu.
PS. Interpunkcję wstawiłem intuicyjnie, więc dobrze by było, żeby ktoś jeszcze rzucił na nią okiem
Miasteczko z biskupem
Miasteczko to nie było siedzibą Biskupa. Jednakże osobistość taka zamieszkiwała na peryferiach w tzw. dzielnicy willowej. Były to właściwie stare domy o nijakiej architekturze, budowane kilkadziesiąt lat przed moim przyjściem na świat przez ówczesnych członków elity miasta. Niektóre z nich wyróżniały się oplatającymi je winoroślami, które zarosły nawet okna, przydając domostwom tajemniczości. Dawnej świetności broniły rozsypujące się teraz ozdobne gzymsy, tralki balkonów, zmurszałe figurki pośrodku zaniedbanych gazonów.
Dom Biskupa nie wyróżniał się niczym. Może niezbyt często mytymi szybami okien, do których mycia z powodu swojego skąpstwa, nie nazbyt często wynajmował chętne do takich prac miejscowe kobiety. W głębi posesji stał niewielki domek. Mieszkał w nim mężczyzna, przez mieszkańców miasteczka nazywany zakrystianinem, choć z tą funkcją niewiele miał wspólnego. Pełnił przy swoim panu wszelkie możliwe inne: od zakupów żywności po gotowanie, sprzątanie, drobne naprawy popadającego w ruinę domostwa. Najbardziej zaszczytną jednak i tą, która sprawiała mu najwięcej radości, było kierowanie biskupim samochodem. Był to amerykański krążownik o nieokreślonym roczniku. Przeróbki, których dokonał zakrystianin, skutecznie uniemożliwiały rozpoznanie marki. Zamocowane na nadwoziu różne znaki firm, dodatkowe spojlery, lampy i ozdoby, mogły zmylić nawet znawcę marek samochodów. W mniemaniu zakrystianina te wszystkie dodatki dodawały splendoru i świadczyły dobrze o jego zdolnościach manualnych. Widomą tego oznaką była jego dumna mina i postawa podczas kierowania samochodem. Wyjeżdżano nim niezwykle rzadko, tylko z okazji wielkich świąt katolickich. Przejazd przez miasteczko, zawsze tą samą trasą, trwał kilkanaście minut. Pojazd Biskupa sunął majestatycznie. On w swoich purpurach siedział na tylnym siedzeniu z prawej strony. Szyby okien były przyciemnione, więc twarzy Jego Eminencji nie można było zobaczyć. Czasami uchylał nieco okno i wystawiał na zewnątrz swoją upierścienioną dłoń. Była to pulchna, biała łapka z wypielęgnowanymi paznokciami, kilkoma lekko brązowymi plamkami wątrobowymi. Zwisała bezładnie na zewnątrz szyby jak martwa. Co jakiś czas wykonywał nią jakieś minimalne ruchy, które co bardziej spostrzegawczy czytali jako znak krzyża błogosławiący idących. Jeśli pozwalała na to szybkość samochodu, z kolorowych tłumów, które poboczem zmierzały na centralne uroczystości, wyrywały się co bardziej pobożne kobiety i całowały nabożnie biskupią prawicę. Wehikuł jechał bardzo wolno, torując sobie drogę wśród przyszłych procesjantów, ale i tak niektóre z kobiet pozostawały za nim z dzióbkami ust jak do całowania i wyciągniętymi rękoma.
W moich czasach studenckich nie bywałem zbyt często w rodzinnym miasteczku. Wiadomość o odejściu z tego świata Jego Eminencji nadeszła tuż po sesji wiosennej i postanowiłem pojechać, by wziąć udział w ostatniej ziemskiej podróży zmarłego.
Pogrzeb był mniej okazały, niż się spodziewałem. Kilku księży, jeden biskup. Dopisali tylko mieszkańcy miasteczka. Trumnę z doczesnymi szczątkami duchownej Osoby nieśli ci, którzy w święto Bożego Ciała zapewniali cień baldachimu. Nie mogli widzieć jak spod wieka wysunęła się biała, pulchna łapka już bez sygnetu na palcu. Było to w miejscu, gdzie tłumy żegnających dostojnika były najgęstsze, a szloch kobiet najbardziej przejmujący.
Pani Li - jest i drugi rowerek na kołach 28" - też czerwony!
- tylko podejmijcie krucjatę w sprawie niepalenia papierosów przez Szefa - bo będzie szykanowany w Łośnie!
Marku świetne opowiadanie z niezwykłym zakończeniem.
Kiedyś z racji tego, że uwielbiam fantastykę, to chciałem napisać opowiadanie s-f, jednak na razie jest to jedno z odłożonych na później zamierzeń.