POSTscriptum Strona Główna  
  POSTscriptum
FAQ  FAQ   Szukaj  Szukaj   Użytkownicy  Użytkownicy   Grupy  Grupy
 
Rejestracja  ::  Zaloguj Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
 

Odpowiedz do tematu POSTscriptum Strona Główna » DZIAŁY AUTORSKIE » Utwory zebrane » Elżbieta » Nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną
Nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną
Autor Wiadomość
Elżbieta 
E.M.B.A.


Wiek: 25
Dołączyła: 21 Sty 2008
Posty: 18475
Wysłany: 2012-07-31, 17:14   Nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną

Nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną



Takie chwile zostają, wczepiają się podskórnie, albo przylegają jak łuski, przezroczyste, niezauważalne, dopiero w świetle, pod kątem, gdy słońce, wtedy widać, że są. Pancerz, który się nakłada się, a i zdejmuje powoli, milimetr po milimetrze, podważając paznokciem, żeby nie zniszczyć wymyślnego wzoru. Łuski można schować w portfelu, na długie lata szczęścia.

Wyszli z domu, gdy było już zupełnie ciemno. W śniegowych ramach nawet najciemniejszy wieczór jaśnieje. Świat przekrojony na pół, jak yin i yang, jak walka czerni z bielą, pochłaniające się z upartą wzajemnością smoki, jak na chińskiej rycinie, kotłują się raz nad, a raz pod.

Kobieta i mężczyzna szli wąską ścieżką, prowadzącą wzdłuż uśpionego osiedla. Cisza skrzypiała mrozem, kłuła zamarzającymi igłami w nosie, szurała śniegiem pod stopami, usuwała się na boki w niewysokie zaspy. Ciągnęli za sobą spore drzewko, rozebraną ze świecidełek choinkę, która po kilku tygodniach świętowania w domowym cieple miała zmienić miejsce życia.

Przydatność drzewka była oczywista. Najpierw w lesie, zielone mieszkanie dla zwierzaków, owadów, cienia, aromatów. Później ścięta, czekała na placyku na przygarnięcie przez kogoś, dla kogo była tym jedynym na okazję najpiękniejszym drzewkiem. Tej nocy miała zamieszkać z rybami.

Kobieta co chwilę podnosiła głowę, rozglądała się po niebie. Było czarne, skrzyła się na nim Ursa Minor, natomiast od południowego zachodu podpinały je gwiazdy z konstelacji Auriga. Sprawdziła nazwy na fosforyzującej mapie, jaką kupiła kiedyś synowi, wtedy jeszcze małemu chłopcu, żeby zaciekawić go kosmosem, wszechświatem, w którym ludzie byli maleńkimi iskierkami, zapalonymi przez boga, w którego po swojemu wierzyli, którego tworzyli.

Wyszukiwacz gwiazd był zrobiony z tektury. Napis w górnej części sporej wielkości kwadratu głosił: Luminous Star Finder with Zodiac Dial. Podpisany był też dziecięcym charakterem pisma, na wszelki wypadek, bo przecież jeśliby się zawieruszył, to miał większą szansę wrócić do prawowitego właściciela, który - dzięki tej prostej w użyciu mapie - orientował się w swoich nocnych wędrówkach po niebie.

Już nie pamiętała dokładnie, co powiedziała małemu, gdy dawała mu Star Finder, może coś takiego:
- Widzisz, to bardzo proste. Staniesz twarzą na północ, ustawisz tarczę. Przy dobrej pogodzie, każda noc, synku odkryje swoje tajemnice. Będziesz dokładnie wiedział, gdzie jesteś: tu na ziemi i tam na niebie.
Tarcza przedstawiała uproszczone niebo, schemat najbliższego wszechświata. Na jej obrzeżach zaznaczone były miesiące, dni, godziny, a na samej tarczy nazwy konstelacji, pojedynczych gwiazd. Wierzchnia część, z okienkiem, służyła za peryskop, który nastawiało się na wybrany odcinek nieboskłonu.


- Tu Auriga, a Arcturus po przeciwnej stronie – mówiła kobieta.
Mężczyzna przystanąwszy, otupywał śnieg z butów.
Ciągnięte lekko udeptaną ścieżką drzewko oblepiły kryształki lodu i śnieg, co sprawiało, że stawało się coraz cięższe. Na szczęście do celu było niedaleko.
Kobieta i mężczyzna przystanęli. Przed nimi był duży staw, który w zimowym krajobrazie, po wielu bardzo mroźnych dniach nie przypominał stawu, lecz duże, zasypane śniegiem pole, zimową arenę. Zatrzymali się tuż przy niewidocznym w ciemności brzegu.

- Czy myślisz, że lód wytrzyma? Nie boisz się? – zapytała kobieta.
- Jak wejdziemy dalej, to się okaże – odpowiedział mężczyzna.

Staw wyglądał jak biała, zaokrąglona arena, na której usypano śnieżne pagórki. Pomiędzy pagórkami widać było ciemne nieregularne plamy, błyszczące oleistą czernią.
W oddali słychać było syrenę karetki pogotowia.
- Ciekawe, czy zdążą? – zamyśliła się kobieta.
- Kto? – zapytał mężczyzna – O, mówisz o syrenie? Na pewno, czemu mieliby nie?

Wypuścił z ręki ciągniętą choinkę i zostawiwszy kobietę przy brzegu sam ruszył w stronę środka stawu, ślizgał się na wymyślonych, niewidzialnych łyżwach, rozsuwając wierzchnią warstwę śniegu. Przystawał co chwilę, przytupując, napierając na czarną taflę ciałem, sprawdzając grubość lodu, wsłuchując się w dźwięki pod stopami.
- Jest bezpiecznie – powiedział po jakimś czasie do kobiety.

Wrócił na brzeg i razem weszli na taflę, ciągnąc za sobą drzewko, które teraz na gładzi lodowej zrobiło się dużo lżejsze, poddawało się, zupełnie jakby spieszyło się do nowego domu.
- Myślę, że wystarczy, nie warto iść dalej – odezwał się mężczyzna, gdy dotarli prawie na sam środek stawu.- Tu powinno być na tyle głęboko, że jak tylko się ociepli, zatonie.
- Pewnie masz rację – odpowiedziała kobieta.

Szła o jeden mały krok za mężczyzną, pomagając ciągnąć drzewko, które w blasku śniegu iskrzyło zaplątanymi cienkimi resztkami włosów anielskich. Przed wyjściem z domu starali się zerwać jak najdokładniej ich nici, żeby nie zaplątały się w nie ryby, jednak trochę srebrnych włosów zostało na gałązkach.
- Położymy? – zapytała.
- Nie wiem. Jak myślisz?
- Spróbujmy postawić, będzie ładnie wyglądać – odparła.

Ustawili choinkę pionowo, przysuwając śnieg do zostawionego u podstawy, przykręconego drewnianego stojaka.

Z daleka wyglądali jak pozytywka w szklanej kuli, snow globe. Ona w białej puchatej kurtce, białej czapce i w białych rękawiczkach, on w czerwonym grubym swetrze, w czapce ze śmiesznym pomponem - o który poprosił, żeby mu zrobiła z kolorowej włóczki, bo kiedyś miał podobną, gdy był mały, bardzo mały i chodził z bratem do parku na sanki - a między nimi choinka, rozebrana ze świecidełek, połyskująca resztkami srebrnych włosów, aniołów, które odleciały w daleką podróż do następnych Świąt.


Woda żyła. Nie było tego widać z powierzchni, bo gruba warstwa śniegu i lodu zasłaniały taflę. Ale pod spodem grało życie, pływały drobne żyjątka, rośliny, ryby, przysypiające w ten zimowy czas, kiedy górna warstwa stawu zamarza. Pływały we śnie, marzyło im się światło, przefiltrowane okruchy słońca, wpadające w algi, toczące się po większych głazach i mniejszych kamieniach. Pływały śpiąc, śniąc, poruszając płetwami, ogonami, pyszczkami, w rozmowach o zimie, dającej chwile wytchnienia, im, rybom, teraz mogącym spać, drzemać do woli, bezpiecznie ukryte w wodzie, przykryte lodem, śniegiem, bez strachu przed haczykami, które nigdy nie wyglądają tak samo i dlatego nie wiadomo kiedy uciekać i nie wiadomo, kiedy nie łakomić się na coś, co pociągnie za sobą nieuniknioną podróż na nieznaną powierzchnię i jeszcze bardziej pewną śmierć.

Gdy staw odmarznie, gdy lód puści, ryby dostaną niespodziewaną zabawkę - choinkę z anielskimi włosami, podwodną bajkę, choinkowe święto. Czy ryby dostają spodziewane zabawki?

- Ładnie wygląda – kobieta odeszła kilka kroków od choinki, żeby się przyjrzeć drzewku w nietypowym miejscu,
- Ładnie – potwierdził mężczyzna.
- Wracamy? – zapytał. – A może chcesz się poślizgać?
- Dobrze, chwilkę i wracamy.

Na środku zimowego stawu, na czystej tafli czarnej jak smoła, w której odbijały się zmarznięte gwiazdy, ślizgały się dwie postacie, krążyły wokół choinki, a ta już wspominała ciepło domu, zapach kompotu ze śliwek, i anioły, co pogubiły srebrne włosy, w popłochu odlatując w swoje anielskie strony.
- Zrobimy snow angels? – zapytała kobieta.
- O! Jaka odważna – odpowiedział mężczyzna. – Dopiero co nie chciałaś wejść na lód – dodał.
- Ale weszłam – uśmiechnęła się.

Usiadła ostrożnie, on niedaleko przy niej. Położyli się na śniegu, blisko siebie, ale na tyle daleko, by sobie nie przeszkadzać, dotykając się tylko czubkami palców.

Anioły, śnieżne anioły, zmącony śnieg skrzydłami ramion, czarne odbitki leżących w białej zaspie ciał, ponad nimi Auriga i inne bezimienne iskry. Yin-yang, yin-yang, yin-yang.


- Wiesz, chciałabym zapamiętać to miejsce, noc – powiedziała kobieta, gdy zeszli z lodowej tafli na ścieżkę prowadzącą w stronę oświetlonego osiedla. – Są takie chwile, które chciałabym zatrzymać na zawsze, zostać w nich. Takie zwykłe, niezwykłe.
- Ech romantyczko, są twoje – na zawsze.
- Tak, tak. Chodźmy, robi się zimno – odpowiedziała, jakby chciała zasypać śniegiem, zatuszować swoje słowa.

Pomyślała też o czymś, co nie dawało jej spokoju, gdy tańczyli wokół drzewka, a i później, gdy tak leżeli oblepieni śniegiem, zostawiając na tafli negatywy siebie - snow angels.
- Lepiej nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną.

Nie powiedziała tego na głos. Tę chwilę zostawiła dla siebie.


© Elżbieta
luty-czerwiec 2010 roku


(szkic do opowiadania)

        nie budźmy ryb bo najzwyczajniej odfruną



        noc wygrać ciszą
        tamtą na skrzypcach
        jak bolero w zmrożonej tonacji
        płachta grudnia podpięta fastrygą
        iskrami konstelacji Auriga
        gdy na granicy słuchu spieszyła syrena
        uratować pękające serce

        zostawiam w szkicowniku
        węglem albo rysikiem na płytkach
        snow globe≈ z pamięci
        zapisuję lodową podłogę
        płynny świat pod stopami
        rybią perspektywę

        •••
        ciągniemy jeszcze zielone
        drzewko spłakane żywicą
        w anielskich włosach
        z echem dawnych lulajże
        teraźniejszych carrols

        na środek gładkiej areny nocy
        żeby zapiękniało pogrążonym
        w płytkim śnie rybom
        kiedy później ogłoszą świt
        nieme fanfary
        z bąbelków powietrza
        uwiją podwodne gniazda
        w najbliższym przypływie ciepła

        czarujemy drzewko
        tańcem wymyślonym na okazję
        cichutko na palcach
        zostawiamy w sypkiej bieli
        negatyw chwili
        wirującą pozytywkę

        upadłe snow angels≈ na czarnej tafli
        ćwiczą skrzydła
        jeśli się dobudzą w porę
        nie utoną

        odlecą w oddechu porannego słońca



        snow globe - szklana kula wypełniona sztucznym śniegiem
        carrols - kolędy
        "cichutko na palcach" - fragment starej piosenki...
        snow angels - ang. robić "śnieżne anioły", co po polsku określa się jako robienie "orłów w śniegu"
        © Elżbieta
        czwartego dnia lutego 2010 roku
_________________
przestrzeń
składa się z czasu
pokonywania
prostą linią
myśli
zakrętem pytania
zdecydowaniem
kropki śmierci
po wielokropku
umierania
ˆ E

 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
POSTscriptum Strona Główna » DZIAŁY AUTORSKIE » Utwory zebrane » Elżbieta » Nie budźmy ryb, bo najzwyczajniej odfruną


Kontakt:

w sprawach merytorycznych:
Amandalea: amandalea@interia.pl, Leszek Wlazło: niepoeta2@wp.pl

w sprawach techniczno-merytorycznych:
Łukasz Pfeffer (luk19952): lukasz@pfeffer.com.pl


Pfeffer.com.pl - Zaistniej w internecie
 
 

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template created by Dustin Baccetti modified by Nieoficjalny support phpBB2 by Przemo