Wysłany: 2020-04-15, 12:03 Keukenof i Amsterdam w pigułce na początek holenderskich przygód
Szczególnie teraz, gdy nie wiadomo na jak długo musimy odsunąć europejskie i nie tylko takie wojaże, warto podzielić się przywołanymi z pamięci obrazami miejsc, wartych polecenia. Ponieważ jesteśmy na forum literackim, to nie wątpię, że takie opisy będą okraszone poetyckim spojrzeniem i wyszukanymi metaforami. Gdy zapoczątkowałem ten cykl, nie miałem w zamyśle przedstawienia encyklopedycznych informacji o odwiedzanych miejscach, a w krótkim tekście pragnąłem zachęcić do poszperania w Internecie informacji o zaprezentowanych miejscach (kiedy się tam wybrać, jak dojechać, ile kosztuje wstęp itp.), ale także chciałem, abyście po przeczytaniu i obejrzeniu fotografii, zapragnęli sami podzielić się, w podobny sposób miejscami, które odwiedziliście, a są warte obejrzenia. Czy podróże to kosztowne hobby? Odpowiedź będzie niejednoznaczna, bo można na nie wydać majątek, ale także można obejrzeć perełki za niewielkie pieniądze. Moja holenderska przygoda zaczęła się w 1990 roku, gdy na dwa dni znalazłem się w małym, urokliwym miasteczku w środkowej Holandii. Niewiele już pamiętam, ale gdy na okaziku pojawiła się zniżkowa oferta wyjazdu do ogrodów Keukenhof i Amsterdamu, to nie wahaliśmy się ani chwilę. Program wycieczki organizowanej przez biuro podróży FUNCUB był troszeczkę szalony. Wyjazd około 21, nocna podróż do Keukenof, zwiedzanie ogrodów do późnego popołudnia, przejazd do Amsterdamu, zwiedzanie stolicy Holandii z przewodnikiem, w tym płynięcie stateczkiem po licznych kanałach, czas wolny i nocny powrót do Polski. Koszt to jedynie 200 zł od osoby. Keukenhof przywitał nas piękną, słoneczną pogodą i niezliczonymi kwiatowymi atrakcjami.
Kwieciste alejki, kwiatowe konstrukcje przedstawiające ptaki i zwierzęta, kwiatowe pawilony, urokliwy, stary wiatrak, przeniosły nas jak Alicję do świata po drugiej stronie lustra.
Nieprzebrane tłumy ludzi, którym z oczu wyzierał zachwyt, mijały nas i prowadziły do kolejnych atrakcji. Znamy wiosenne, żółte łany rzepaku, a tam, z platformy widokowej wiatraka można było spojrzeć na kolorowe pola tulipanów, ciągnące się aż po horyzont. Nie będę więcej opowiadał, bo słowa są zbyt blade, aby ukazać to, co zobaczyły nasze oczy. Wpiszcie w Google: keukenhof i przełączcie na zakładkę: grafika, aby zobaczyć to, dlaczego warto tam pojechać. Po zwiedzeniu ogrodów niemałą trudność stanowiło odnalezienie naszego autobusu. Nigdy wcześniej i nigdy potem nie spotkałem parkingu z tyloma autobusami (tylko z FUNCLUB było ich kilkanaście). Krótki przejazd do Amsterdamu zaobfitował przejazdem obok lotniska i nisko przelatującymi samolotami.
Największą niespodzianką stolicy Holandii były przepisy o pierwszeństwie rowerzystów przed pieszymi i samochodami. Rowery są tam wszędzie, co rusz ktoś na nas dzwonił, wszędzie były zgromadzone rowery, nawet na przybrzeżnych barkach zamienionych w wielopoziomowe parkingi dla rowerów. Piękne stare miasto z licznymi kanałami zabierało nas do dawnych miejsc kupców i żeglarzy. Zadziwiała zwrotność tramwajów wodnych, które z niespotykaną precyzją manewrowały w ciasnych kanałach pełnych innych użytkowników wodnych przemieszczeń, jak i zacumowanych domów na wodzie. Nie obyło się też od przejścia ulicą czerwonych latarni, gdzie jedna z turystek, niestosująca się do zakazów fotografowania omal ni utraciła aparatu i została nieco posiniaczona. Wieczór ukazuje Amsterdam w feerii świateł.
Podświetlone kolorowo stare kamieniczki, tłumnie odwiedzane kafejki, zachęcają do zanurzania się w małych uliczkach i do chłonięcia atmosfery miasta. Ktoś powie, że takie zwiedzanie to jak konsumowanie lizaka przez papierek. Nie pozwala na zwiedzenie licznych atrakcji i dopiero co najmniej tygodniowy pobyt pozwala nieco uchylić papierek i posmakować lizaka. Pewnie mają rację, ale nasze krótkie życie nie pozwala być wszędzie i tak długo, jak tego wymagałoby poznanie licznych atrakcji. Powiem, że to kwestia wyboru i możliwości, a nawet w tak szalonym tempie można nasycić się wrażeniami, które pozostają na całe życie.