Chował się w sercu labiryntu, gdzie wieczny cień rzucały, gęste jak smoła, krzewy cierniowe.
Nie dopuszczając promieni ani nadziei.
Na początku ścieżki chciał być kimś innym, ale został błaznem ze źle napisaną rolą
i kieszonkowym buntem.
Kłamstwo miało być cudownym środkiem. Myślał: przecież te światy jak puzzle z odrębnych układanek. Trzeba czymś skleić. Domek z kart budował.
I ta jedyna, dzika, biała lilia na łące, ciągle się śniła.
Gardził różami, pretensjonalne i łatwe, wszystko by wybaczyły i zniosły, byle ogród mieć luksusowy.
Ale za to ty? Nigdy. W ustroju, którym gardziłaś, jeden z jego synów, w stanie dalece niespokojnym, biegnąc do ciebie, zamieniał wyprasowane garnitury na pożółkłe i zacerowane koszule. Bankiety na bary mleczne.
Myślał, że ładnie byłoby ci w diamentowej kolii i welonie, ale nie chciałaś złodzieja. Dlatego, pewnym cyrografem, śmiał ukraść ci wszystkie marzenia. A sobie, resztki twarzy.
_________________ Kiedyś, spotykając kogoś, zastanawiałam się, czy dana osoba mnie lubi, a teraz w tej samej sytuacji, zastanawiam się, czy to ja lubię tę osobę.