Wysłany: 2023-08-28, 02:43 Z wizytą w mieście czyichś wspomnień
Właśnie mijaliśmy wieżowce i okazałą galerię z fikuśnie zaprojektowanego szkła, które wyglądało, jak fale zastygłe w biegu. Podczas ostatniej podróży służbowej, zaprzyjaźniłam się z tym obiektem. Lubię wjeżdżać ruchomymi schodami na samą górę, a po drodze przyglądam się ludziom. Jedzenie na ostatnim piętrze jest takie sobie, ale na niższym poziomie znalazłam coś dla siebie.
- Skręć teraz w prawo – powiedział.
- Nie tu, słońce. Jeśli nie chcesz naszej zguby, patrz na znaki.
- Aj, faktycznie tam był zakaz. Chyba jestem już zmęczona.
- To już niedaleko, skręć teraz w lewo. A nie, czekaj. Jedź prosto – stwierdził i sięgnął po paczkę papierosów. Chyba tutaj powinien być taki duży sklep, a potem rondo… Coś się nie zgadza – pokiwał głową z rezygnacją.
- Dawno tu nie byłeś, co?
- Przeszło trzydzieści lat. Jeszcze w centrum jakoś się orientuję, ale tutaj słabiej niż myślałem, niemal wszystko wygląda inaczej.
Zaproponowałam wyznaczenie trasy na mapach gogle, dzięki czemu podróż stała się znacznie mniej nerwowa i chaotyczna.
- Wielka wieś ma cię gdzieś… - nagle mruknął.
- Co?
- Za młodu tak określałem to miasto.
- Naszło cię chyba na wspomnienia. Jesteś zamyślony.
- Obywatelko, zakłócasz mi kontemplację.
- A nad czym tak rozmyślasz?
- Nad tym, że jako naród staliśmy nad przepaścią, ale teraz zrobiliśmy wieeelki krok do przodu.
- Dziwnie się dzisiaj z tobą rozmawia – zauważyłam.
- Wspomnieniami młodość się odzywa w starym człeku.
- Poetycko ci wyszło.
- Mam już pierwsze zdanie do wierszydła. Żartuję.
W końcu mapy gogle doprowadziły nas do eleganckiego, zamkniętego osiedla. Przez ogrodzenie dojrzałam plac zabaw otoczony zielenią – starannie przystrzyżonymi krzewami oraz jakimiś drzewami, przypominały nieco akacje, ale ich kwiaty były niebieskie. Zatrzymałam się przed bramą, a mój ojciec wyszedł i zamienił kilka słów z facetem z budki. Tamten pokiwał głową, po chwili szlaban podniósł się. Gdy wreszcie zaparkowaliśmy, zauważyłam jak mój staruszek chwyta chusteczkę i wyciera sobie nią czoło.
- Ustawiłabym w aucie niższą temperaturę, ale nic nie mówiłeś – stwierdziłam zdziwiona.
- Temperatura była taka jak powinna – odparł.
Wybraliśmy numer w domofonie, odezwał się damski, nieco tajemniczy w moim odczuciu głos: Zapraszamy.
Winda dowiozła nas na ostatnie piętro. Szczęśliwcy, którzy na nim mieszkali, byli posiadaczami niezwykle urokliwego tarasu, gdzie znajdowały się krzewy jaki i nieduże drzewka, oraz donice z kolorowymi, dekoracyjnymi trawami.
Jedne z drzwi otworzyły się. Stanęła w nich kobieta około pięćdziesiątki, ( a może i starsza?) ale wciąż piękna i zadbana. Ubrana była w długą niebieską, elegancką sukienkę odsłaniającą ślicznie wyrzeźbione, smukłe ramiona, ale zakrywającą dekolt. Chyba musiała mieć jakiegoś trenera personalnego czy kogoś w tym rodzaju. Chciałabym po pięćdziesiątce tak wyglądać. W oczy natychmiast rzuciły mi się jej długie do pasa, czarne włosy poprzetykane siwymi pasmami. Jej oczy były hipnotyzująco wręcz niebieskie.
Zaimponowało mi to, że jest inna od tych wszystkich dzianych pięćdziesiątek – taka naturalna. Nie próbuje za wszelką cenę pokazać, że żadna z jej cech nie może kojarzyć się z wiekiem dojrzalszym – w przeciwieństwie do niektórych pań, jej twarz nie pękała od botoksu, a zmarszczki odznaczały się także i na szyi, ale jakimś cudem dodawały jej uroku i powagi. Było w tej kobiecie coś niedoścignionego, taka godność i prawdziwość. Czułam się wręcz zahipnotyzowana jej osobą.
- Witajcie - powiedziała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, jakby z domieszką szyderstwa ale też z nutą goryczy i jeszcze jakiegoś trudnego do opisania uczucia, a może tylko tak mi się wydawało?
- Witaj, Marleno – mój ojciec rzekł. Nie umknęło mojej uwadze, że żadne z nich nie podało sobie ręki, ale za to, staruszek wręczył jej cholernie drogie wino i bombonierkę, za co podziękowała i stwierdziła, że nie trzeba było. Ojciec odpowiedział z fałszywym uśmiechem, że trzeba było.
- Dzień dobry – powiedziałam.
- Dzień dobry – stwierdziła i obdarzyła mnie przyjaznym spojrzeniem. Poczułam, jak przeszedł mnie dreszcz. – Skóra zdjęta z Danusi – po chwili dodała.
- Już jej tak nie czaruj, moja droga.
- Dobrze znała pani moją mamę? – spytałam.
- Oczywiście, że tak, była moją najlepszą przyjaciółką… - nagle urwała ponuro. – Chodźcie, nie stójmy tak w progu. – Stefan źle się poczuł po chemii, ale już prawie doprowadziłam go do ładu. Musi jeszcze odpocząć, ale myślę, że za pół godziny będzie jak nowy. - Kazała nam się rozgościć i zapytała, czego się napijemy. Na stole już czekały talerzyki i ciasto.
Usiedliśmy. Gdy Marlena wyszła do kuchni, ojciec rozejrzał się po salonie.
- Nieźle się urządzili, co? – nagle szepnął mi do ucha.
- Owszem – odparłam.
Nagle moją uwagę zwróciło zdjęcie stojące na regale. Przedstawiało ono czwórkę uśmiechniętych ludzi, stojących na tle jakiegoś górskiego pejzażu. Natychmiast rozpoznałam Marlenę, na fotografii była nieco młodsza. Obok niej stał mężczyzna, który trzymał dłoń na jej ramieniu i czule patrzył kobiecie w oczy. Po ich prawej stronie stała dwójka nastolatków w podobnym wieku: piękna dziewczyna o łabędziej szyi, długich nogach i czarnych włosach sięgających jej do pasa oraz blondynek z uroczymi loczkami. Oboje stroili zabawne miny.
Uświadomiłam sobie, że chyba dość długo patrzę w to zdjęcie, a mój staruszek już dawno to zauważył. Speszyłam się i odwróciłam wzrok, ale po chwili znowu zwróciłam go ku fotografii, ta niczym magnes, ściągała moje spojrzenie.
Wyglądali na takich, którzy bardzo się kochają i wspierają. No i nagle, ni stąd, nie zowąd posmutniałam.
- Eh, dzidzia… - ojciec westchnął. Człowiek to skrajnie niemądra istota, a wiesz dlaczego?
- Nie wiem.
- Bo coś, czego nie posiadamy, zawsze wydaje się nam się bardziej wartościowe, niż jest w rzeczywistości – szepnął, a ja w tym czasie otarłam łzy, ale nadal nie czułam się najlepiej.
- Może pójdę do kuchni i ją trochę zagadam, porozmawiam … – zaproponowałam.
- Twoja wola – rzekł chłodno.
- Najpierw pójdę do łazienki – nie wiedzieć czemu, oznajmiłam mu, jakbym miała pięć lat. – Marleno, gdzie jest toaleta? – rzuciłam w eter.
Kobieta przyszła z kuchni i wskazała mi ręką drzwi. Podziękowałam i czym prędzej udałam się, by tam zwyczajnie sobie popłakać. Czułam, że to pomoże, większość emocji wtedy schodzi z człowieka. Nagle mój wzrok padł na szczotkę leżącą na półce nad zlewem.
Nie zastanawiając się długo, podniosłam szczotkę i zebrałam z niej nieco włosów, które owinęłam w kawałek papieru, tę „pamiątkę” schowałam sobie do torebki.
- Hmm… – mruknęłam.
Ponownie wzięłam szczotkę i zaczęłam się nią czesać.
W końcu odłożywszy wspomniany przedmiot, rozejrzałam się w poszukiwaniu innych „przydatnych” rekwizytów. Szybko dostrzegłam szminkę i paletkę do makijażu oraz perfumy i pudełeczko z kremem. Delikatnie przejechałam usta krwistoczerwonym kosmetykiem oraz nałożyłam niewielką ilość kremu na twarz. Spoglądałam jakiś czas w swoje odbicie, po czym zmyłam szminkę.
Po chwili znowu utkwiłam wzrok w kosmetykach i wyciągnęłam po nie rękę. Kalkulowałam, co by tu sobie zabrać. To musi być coś malutkiego, najmniejszego, nie chcę być zbyt zachłanna. Schwyciłam pudełeczko z cieniami do powiek, ale w tym momencie mój wzrok padł na lustro, a więc na mnie trzymającą ten przedmiot. Odłożyłam cienie na miejsce i ruszyłam do drzwi, ale po chwili cofnęłam się i jednak zabrałam pomadkę.
Opuściłam toaletę. Właśnie wtedy kątem oka spojrzałam w kierunku kuchni. Marlena chyba kroiła owoce, ale co chwila przerywała tę czynność, sięgając dłońmi do policzka. Nagle odwróciła się w moim kierunku, chcąc wziąć chusteczkę i odkryła, że się jej przyglądam.
- Ja… - wymamrotałam.
- Tak?
- Los może nam kogoś odebrać, ale chwile, które z tą osobą przeżyliśmy, mieszkają cały czas w naszych wspomnieniach, więc bliscy nam ludzie, w jakimś stopniu już zawsze pozostaną z nami. Możemy z powrotem tam wrócić, częściowo, ale jednak – nagle stwierdziłam.
Marlena spojrzała na mnie, a jej oczy zaszkliły się. Podejrzewałam, że zawaliłam sprawę i próby pocieszenia kobiety nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, ale ona nagle odezwała się:
- Dziękuję skarbie, jesteś podobna do Danusi nie tylko z wyglądu.
- To znaczy?
- Ona była kochana, zawsze chciała pomagać cierpiącym.
- Wie pani… życie mnie wypaliło i znieczuliło w znacznym stopniu – ponuro stwierdziłam jeszcze szybciej niż pomyślałam.
- Zbyt dobrych i niewinnych ludzi życie szybko wypala – odparła zamyślona.
- Cóż to za dyskusję, szanowne damy prowadzą? – ojciec nagle pojawił się w kuchni.
- O życiu - Marlena odpowiedziała.
- Czyli jak rozumiem, tematy filozoficzne zgłębiacie. Ale nie wiem czy warto, bo na większość pytań w tej dziedzinie istnieją jedynie rozczarowujące odpowiedzi – rzekł.
Nagle coś skrzypnęło - drzwi od sąsiedniego pokoju uchyliły się i wyszedł z nich łysy i przerażająco wręcz chudy mężczyzna. Wyglądał jak żywy szkielet obleczony skórą.
- Prawie nic się nie postarzałeś. Świetnie się trzymasz, jakbym widział cię wczoraj – rzekł do mojego ojca, który spojrzał na niego i nic się nie odezwał. Zapanowało niezręczne milczenie. -Nie przytulisz mnie, bracie? – tamten spytał, wyciągając ręce.
Mój ojciec nadal stał nieruchomo.
- Nie przytulę cię, ale przywitam się z tobą – w końcu rzekł dość chłodno i wyciągnął ku niemu dłoń.
- Cieszę się, że zgodziłeś się nas odwiedzić – Wujek Stefan rzekł, po czym spojrzał na mnie. - Ale córa ci wyrosła. Taka… podobna do Danusi – dodał nieco niepewnie. – Helena? – dobrze pamiętam?
- Tak, dzień dobry – powiedziałam dość sztywno i także podałam mu rękę. Jego dłoń z wszczepionym wenflonem, była lodowata i sina oraz pokłuta igłami na potęgę.
- Ten czas tak leci, ile to już lat minęło? - westchnął z zamyśleniem.
- Lepiej nie mówić, bo nawet ja też już nie jestem młodzikiem – nagle wypaliłam sama nie wiedząc, czemu.
- Może nie stójmy tak, usiądźcie przy stole, a ja zaraz wszystko przyniosę – Marlena zaproponowała.
- Pomóc pani? – spytałam.
- Żadna tam pani, tylko twoja ciocia, a właściwie to… matka chrzestna – stwierdziła – Jakoś to tak wyszło, że kontakt się urwał, a twój tata był zdeterminowany w tym postanowieniu, dopiero teraz dał się przekonać.
- On potrafi być bardzo zdeterminowany, coś o tym wiem – stwierdziłam z kwaśnym uśmiechem.
- Pamiętam jak to było na początku. Chodził tyle za Danusią, był bardzo uparty… I dopiął swego – nagle stwierdziła dość ponuro. – Stare czasy – dodała z zakłopotaniem.
- To jeszcze była komuna – stwierdziłam, mając potrzebę zademonstrowania swojej „imponującej” wiedzy.
- Owszem. Danusia brała udział w strajkach, twój ojciec też.
- Wiesz co, ciociu? – nagle powiedziałam, ściszywszy głos.- Bardzo kiedyś ojca wypytywałam o mamę. o tamte czasy. Maglowałam go całymi dniami. A potem, chcąc zrobić mu na złość, napisałam coś w stylu internetowego pamiętnika, w którym poprzekręcałam bardzo dużo i zamiast faceta, który siedział w więzieniu za działalność patriotyczną i nawet pod naciskami nie wydał swoich kolegów, a oni, za to wręcz przeciwnie, zrobiłam z niego czarny charakter i ostatniego drania. Wydaje mi się, że ludzie, którzy czytali to w Internecie, byli przekonani, że to sama prawda. Kiedyś pokazałam mu tą swoją bardzo mroczną twórczość. Obraził się i długo mnie zbywał milczeniem. Jak sobie teraz o tym myślę, to w sumie nie dziwię się, sama nie wiem, co ja młodsza miałam w głowie. To był istny bałagan i… mrok.
- Interesujące. Ale po prostu może to była samotność i brak zrozumienia przez otoczenie.
- Chyba tak. Może to banalnie zabrzmi, ale jest mi lżej, gdy wyrzuciłam to z siebie, ale chyba zawracam ci głowę – speszyłam się.
- Wcale nie, mów dalej, jeśli masz ochotę.
- Zawsze irytowało mnie to, że nie możemy się z ojcem porozumieć, że idziemy ze sobą na przysłowiowe noże. Ani on ani ja, nigdy nie dbaliśmy o to, jak bardzo ranimy się nawzajem. Jest jaki jest, ale w swojej twórczości posunęłam się za daleko - zrobiłam z niego psychopatę. Bo czasem wydawało mi się, że go nienawidzę, że chcę go ukarać, bo nie słyszy i nie chce słyszeć, co do niego mówię… No i nikt przenigdy nie wierzył mi, gdy mówiłam prawdę, zawsze uważano mnie za kogoś niepoważnego, ale gdy zaczęłam pisać, co mi się tylko ułańska fantazja podpowiedziała, to nagle ożywało, będąc bardziej prawdziwe niż rzeczywistość, która mnie otaczała.
- Młodość ma swoje prawa. Oj, nawet nie wiesz ile wojen stoczyłyśmy z Klaudią - moją córką, zanim jakkolwiek się porozumiałyśmy, bolesnych wojen. Nadal piszesz?
- Tak, to moja pasja, dojrzewała razem ze mną. I teraz jest już na dalece innym etapie.
- Musisz mi coś koniecznie podrzucić, to chętnie się zapoznam.
- Jasne, ciociu.
_________________ Kiedyś, spotykając kogoś, zastanawiałam się, czy dana osoba mnie lubi, a teraz w tej samej sytuacji, zastanawiam się, czy to ja lubię tę osobę.