POSTscriptum Strona Główna  
  POSTscriptum
FAQ  FAQ   Szukaj  Szukaj   Użytkownicy  Użytkownicy   Grupy  Grupy
 
Rejestracja  ::  Zaloguj Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
 

Odpowiedz do tematu POSTscriptum Strona Główna » PISANE PROZĄ » Różne gatunki prozy » Dalia w Krainie Rzeczywistości
Dalia w Krainie Rzeczywistości
Autor Wiadomość
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2021-11-04, 17:03   Dalia w Krainie Rzeczywistości

Prolog

04.11.21

Dzisiaj otworzyłam oczy ze świadomością że po raz ostatni widzę różowe ściany mojego pokoju. Całe życie mieszkam na obrzeżach miasta. Za oknem co roku miałam piękne kwiaty w tym moje ulubione różowe róże. Jednak moją rodzicielkę trafiła strzała amora i wszystko co dotychczas mamy przestaje się liczyć. W sensie nie mam nic przeciwko by mama się z kimś spotykała. Nie będę zajmowała moich myśli tym jak mój nowy ojczym będzie chciał zastąpić mi ojca bo tego w moim życiu nigdy nie było. Mój DG (Dostarczyciel Genów) zmył się tuż po tym jak postawiono diagnozę o mojej niepełnosprawności. Nigdy się nie widzieliśmy, jedynie przelewy na konto przypominają mi o tym że on istnieje. Mam takie szczęście, że DG będzie musiał płacić na mnie całe swoje albo moje życie, bo jeśli rodzi ci się dziecko które tak silnie niedomaga fizycznie jak ja to obowiązek alimentacyjny nie znika po przekroczeniu magicznej osiemnastki.
Tadeusza, czyli swojego nowego chłopaka (jeśli w ogóle można tak powiedzieć o mężczyźnie który ma pięćdziesiąt trzy lata) mama poznała poprzez jakąś boomerską aplikację randkową. O ile moja mama prowadzi skromny sklepik z odzieżą używaną to Tadeusz jest budowlańcem, mieszka razem ze swoją siedemnastoletnią córką bo była żona Tadeusza w pracy we Włoszech poznała bogatego Serba i postanowiła z nim rozpocząć nowe życie nie martwiąc się zbytnio o swoją jedyną córkę. Tak więc ja zyskam „siostrę” z którą najprawdopodobniej będę musiała dzielić pokój, bo nie mieszkają w domu tylko mają mieszkanie w bloku. O tyle dobrze, że na parterze bo w mojej sytuacji schody są pewnym utrudnieniem, w sensie wejdę po nich, ale nie jest to zbyt przyjemne.


Ogólnie założyłam ten dokument w komputerze by właśnie mieć swoje miejsce do wyrzucania emocji. Strasznie nienawidzę zmian i jestem dość emocjonalna oraz egocentryczna z natury, więc muszę mieć takie swoje miejsce do wyrzucania siebie. Nawet z moim egocentryzmem wiem, że nie mogę się tak narzucać moim nielicznym przyjaciołom w liczbie trzy. Nikt też już nie chce odpisywać na moje posty w których żalę się na różne tematy a trochę ich było.
Kiedyś czytałam książkę „Magda.doc”Bohaterka, porządna maturzystka zakłada pamiętnik na swoim komputerze, bo chce się komuś się zwierzyć a z własną matką ma dość kiepskie relacje (to tak jak ja ze swoją) W dodatku zachodzi w nieplanowaną ciąże (i tu się różnimy bo nawet się nigdy nie całowałam). Tak samo jak Magda nazwałam mój pamiętniczek od mojego dość niespotykanego imienia -Dalia. No i z racji iż piszę w programie Libre Office to mój dokument ma końcówkę „odt” a nie tak jak Windowsowy Word – „doc” (czy później już „docx”)
Z racji że tu będziemy pisać głównie o mnie to wypada mi się przedstawić, a z racji że nigdzie nie będę tego publikowała to mogę się przestawić.


Nazywam się Dalia Wadomska mam dwadzieścia sześć lat (chociaż dużo ludzi mówi że wyglądam na sporo mniej na szczęście!) i mieszkam sobie w lubelskim niedaleko przy granicy z Ukrainą. Teraz jeszcze na przedmieściach małego miasteczka, ale niedługo już będę do zlokalizowania w centrum tego miasteczka w jakimś blokowisku.
Powinnam urodzić się w listopadzie jednak los czy przypadek zadecydował o tym że razem z moim bratem bliźniakiem – Danielem urodziliśmy się pod koniec sierpnia.
O kurde, muszę kończyć bo trzeba zbierać się za pakowanie!
Może jutro coś napiszę…
 
 
impresje
Duo


Dołączył: 10 Lip 2020
Posty: 448
Wysłany: 2021-11-09, 19:39   

Super, pisz , zawsze chętnie czytam. Masz nietuzinkowy styl. :)
_________________
Pozdrawiam.
 
 
jaga 
Jadwiga


Wiek: 23
Dołączyła: 31 Mar 2011
Posty: 4521
Skąd: lubuskie
Wysłany: 2021-11-10, 13:22   

mieszkam sobie w lubelskim niedaleko przy granicy z Ukrainą. - a może uchylisz rąbka tajemnicy, w jakim miasteczku mieszkasz.
Ciekawie zaczyna się twój pamiętnik.
Utrzymaj długość opowiadania, bo na dłuższe wypowiedzi brakuje mi czasu na czytanie.


Hej - dlaczego skasowałaś poprzednie opowiadanie?
_________________
Jestem jaka jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek.

— Wisława Szymborska
 
 
Marcin Mielcare 
Marcin Mielcarek


Wiek: 27
Dołączył: 17 Lis 2021
Posty: 5
Skąd: Zielona Góra
Wysłany: 2021-11-18, 06:05   

Nie wiem czy to tak ma być, może to celowy zabieg, ale w pierwszym akapicie zwróć uwagę na spójnik "bo". Praktycznie co zdanie występuje i trochę to infantylizuje przekaz, jakby to taka wyliczanka była dziecka. Chyba że taki jest zamysł. Te 3 akapity to jest cała składowa początku opowiadania mam rozumieć?
Pozdrawiam!
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2021-12-04, 20:23   

04.12


Ostatnio jakoś nie mogłam się zmotywować by zacząć pisać, ale naprawdę dużo się działo. Od przeprowadzki po fakt, że mogę już nigdy więcej nie zobaczyć moich przyjaciół. Być może uznacie mnie za dziwną, ale ta cała przeprowadzka, nowy „ojczym”czy nowa „siostra” nie są dla mnie aż tak ważne jak to, że być może zostanę zabrana z jeszcze jednego dobrze znanego mi środowiska i wrzucona do kompletnie innego. Tak jakby jedna zmiana w moim życiu nie wystarczała!

Teraz mam zupełnie nowy pokój. Największy z wszystkich w tym mieszkaniu, co w sumie ma sens bo dzielę go z Laurą, czyli córką nowego partnera mamy. Jednak o tym wszystkim opowiem wam wszystkim w następnym wpisie.


Emocjonalnie chyba jestem na jakiś dziwnym rozdrożu. Raz wpadam w rozpacz bo mogę nie wrócić do mojego ulubionego miejsca i nie zobaczyć moich przyjaciół. Z drugiej strony czasami mam napady pozytywnego myślenia, że może wszystko będzie dobrze, że te nowe miejsce to tak może na próbę, że może mama doceni poprzedni ośrodek pod wpływem nowego. Jednak byście zrozumieli sens tej historii to muszę wpierw opisać wam z czym się zmagam.

Nie jest to dla mnie jakiś trudny temat, po prostu obawiam się, że nie dam rady wam tego wszystkiego dość jasno przedstawić. Bo to co ja wiem o moim schorzeniu wcale nie musi być oczywiste dla kogoś kto nie miał z tym styczności. Postaram się uwzględnić wszystko co mi przyjdzie do głowy, chociaż pewnie i tak na bank o czymś zapomnę.

Zanim zacznę dodam, że umilam sobie ten dzień słuchaniem mojego ulubionego rosyjskojęzycznego post-punku, (Dzięki ci YouTube za te godzinne playlisty!) mam na sobie ulubioną różową koszulkę z motywem anime znanym u nas jako „Czarodziejka z Księżyca”oraz włosy zawiązane w ulubione dwie kitki. Może to zmniejszy stres.


Zacznę od samiuśkiego początku, czyli od moich narodzin. W sumie to nie tylko moich bo mam brata bliźniaka.

Los zechciał że urodziliśmy się pod koniec lata dwadzieścia sześć lat temu. Mieliśmy przyjść na świat w listopadzie, ale jak widać bardzo się śpieszyliśmy. O ile Daniel wyszedł z tego obronną ręką to ja już nie. Przy porodzie doszło do niedotlenienia. Podejrzewam iż to przez to że wcześniaki urodzone w szóstym miesiącu ciąży mają niezbyt wykształcone płuca. Oczywiście Daniel też takie miał, no ale padło na mnie.

Wtedy jeszcze nie było tego wiadomo, ale te parę sekund pomiędzy porodem a wsadzeniem mnie do inkubatora przesądziło o tym że doszło do niedotlenienia mózgu. Mózg został uszkodzony, nie całościowo oczywiście bo teraz bym do was nie pisała. Została popsuta część odpowiedzialna za ruch oraz w mniejszym stopniu ta odpowiedzialna za emocje.

Wiadomo, z racji wcześniactwa ciągle łażono z nami po różnego rodzaju neurologach. O ile mój starszy o pięć minut brat radził sobie dość dobrze z rozwojem psychoruchowym to już ja zostawałam daleko z tyłu. Chyba objawy były na tyle silne, że już można było mi postawić „ostateczny wyrok” w ósmym miesiącu życia (a zazwyczaj stawia się tą diagnozę około drugiego roku życia) Diagnoza brzmiała: Mózgowe Porażenie Dziecięce czterkokończynowe.

Tak, wiem pewnie gdy wyobrażacie sobie kogoś takiego to widzicie raczej personę bardziej w stanie wegetatywnym niemalże. Oczywiście, tacy też są, ale wszystko zależy od stopnia uszkodzenia mózgu, a od stopnia tego uszkodzenia zależy ile będziemy mieć patologicznego napięcia w mięśniach. Tak więc czterokończynowcem może być ktoś leżący, ale też ktoś taki jak ja, który ma napięte wszystkie kończyny, ale ręce są napięte zdecydowanie mniej. Jeśli chodzi o rączki to największe problemy mam z rzeczami takimi które wymagają użycia więcej niż jednego palca w jedną stronę czy wszystkich jednocześnie jako dłoń. Dlatego większość moich butów jest na rzepy a włosy wiąże mi mama. Na klawiaturze piszę szybko, ale za to tylko jednym palcem.

A skąd bierze się te patologiczne napięcie mięśni? Otóż uszkodzona część mózgu przesyła nieprawidłowe sygnały do układu nerwowego, a więc i do mięśni i każe im się napinać zbyt mocno. A jak wiadomo jak jest zbyt duże napięcie to nawet tą biedną nogą nie ruszysz bo jest sztywna jak kamień, a jak jest sztywna to robią się przykurcze. Często ludzie z MPD mają też zaburzenia czucia głębokiego które znajduje się w receptorach mięśni. Jest to czucie ale nie tym co my znamy jako „czucie” tylko chodzi tu o poczucie położenia mojego ciała bez patrzenia na nie. Człowiek bez zaburzeń czucia głębokiego wie, że stawia nogę krzywo bez spojrzenia na nią, ja muszę popatrzeć na nogę by wiedzieć czy stawiam ją źle czy prosto. Tak samo z tego powodu nie ufam mojemu ciału i często czuję że zaraz zaliczę spotkanie z glebą, stąd na przykład niezrozumiały przez innych mój lęk przed siedzeniem na krześle gdy nie jest oparte o ścianę. Często też chociaż nie zawsze ludzie z MPD mają zaburzenia integracji sensorycznej, mam je i ja! Polega to na nadwrażliwości dotykowej głównie. Mam bardzo nadwrażliwe stopy i dłonie, więc na przykład stanie na gumowych kolcach, dotykanie stóp czy wycieranie się ręcznikiem jest dla mnie dość niekomfortowe. Warto dodać, że nadwrażliwość dotykowa występuje nie tylko w MPD, ale i w zaburzeniach ze spektrum autyzmu czy same w sobie bez innych niepełnosprawności czy zaburzeń. Bywa iż ludzie z moim schorzeniem mają epilepsje co mnie na szczęście ominęło. Jednak chyba nikogo z MPD nie ominęły natomiast problemy z błędnikiem czy to mniejsze czy większe. Ja chyba mam te większe bo chodzę przy kulach i dopiero uczę się dreptać bez nich. Z drugiej strony jest dużo ludzi z tym samym co ja którzy nigdy nie postawili czy nie postawią pierwszego kroku, więc obiektywni oni mają większe problemy z błędnikiem.


Dlatego w tym wszystkim aż tak ważna jest dobra rehabilitacja. Przez ruch czy to fizjoterapeuty czy potem też samego pacjenta dajemy sygnał do mózgu że jednak da się tą nogą jakoś ruszyć i trzeba ten mózg tego ruchu nauczyć bo mój nie zna prawidłowego wzorca ruchu i w niektórych przypadkach (ale nie w większości) możemy się owszem tego ruchu sami nauczyć, ale na zbytnim napięciu i w nieprawidłowym wzorcu co może jeszcze zwiększyć napięcie niż je zmniejszyć, może sprawić że będziemy mieć dolegliwości bólowe czy że po prostu będziemy szybciej się męczyć w trakcie chodu.

Fizjoterapeuta z grubsza mówiąc i upraszczając na maksa, ma nas nauczyć w miarę prawidłowych wzorców chodu, zwiększyć zakres ruchu i nauczyć nas stania, chodzenia, klęczenia czy innych pozycji – słowem ma nas nauczyć fizycznie funkcjonować.

Bardzo ważna jest też terapia manualna która pomaga rozluźniać zbyt napięte mięśnie co przekłada się na ich lepszą ruchomość a to pomaga w ćwiczeniach. Wiadomo że mózg ciągle produkuje te napięcie, ale przez regularne stosowanie jak ja to mówię – manualki można te napięcie w dużym stopniu zmniejszyć, wiadomo nie całkowicie ale to i tak bardzo dużo. Przez ostatnie trzy tygodnie nie mogłam pojechać do mojej miejscowej rehabilitantki bo albo trzeba było sąsiadce pomóc dotrzeć do lekarza, a to samochód się zepsuł, a to mama musiała popilnować mojej bratanicy i co prawda ćwiczyłam sama w domu,ale bez manualki po prostu trudniej było chodzić. Kiedy wróciłam do mojej Tośki to mojej mamie została zwrócona uwaga że potrzebuję ciągłości w rehabilitacji i że powinnam być priorytetem. Co do zajęć u mnie w mieście to mam je we wtorki i w czwartki po dwie godziny każde. Nie wszystkie zajęcia odbywają się w gabinecie Tośki. Często by sobie dłużej pochodzić wybieramy się do pobliskiego parku czy spacerkiem idziemy do filii biblioteki na sąsiedniej ulicy. Nie rzadko też swojego czasu po prostu szłyśmy do kawiarni bym sprawdziła się w sytuacjach społecznych typu zamawianie jedzenia, płacenie za nie itp. Mam problemy z funkcjonowaniem wśród ludzi bo jestem dość aspołeczną istotą. Kiedyś było też więcej wypadów za miasto, głównie nad zalewy bym pochodziła sobie po piasku czy wodzie bądź też czasami nawet i po lesie. Niestety od kiedy przeszła na macierzyński to te wyjazdy się skończyły. Teraz mały Maciek ma roczek i już od jakiegoś czasu Tośka wróciła do gabinetu na dwie, trzy godziny dziennie a w tym czasie małego zawsze pilnuje ktoś z rodziny, bo boi się w tych czasach puszczać go do żłobka. Na początku gdy Tośka była w ciąży i nie było jej wcale to nie było aż tak źle, bo miałam zajęcia z jej pracownicą – Elką. Jednak w kwietniu i Elka przeszła na macierzyński a pare tygodni temu urodziła córeczkę.


Największe efekty jednak dały mi turnusy na które jestem tak cztery razy do roku. To tam wróciłam do kul i to tam postawiłam swoje pierwsze kroki bez nich.

Na początek was poproszę, żebyście nie mylili ich z sanatoriami na NFZ, bo to zupełnie dwie inne ligi. Po pierwsze w ośrodkach takich jak mój to nie spotkacie staruszków z bólem pleców, tylko dzieciaki z niepełnosprawnościami neurologicznymi, głównie z MPD bo to najczęstsza niepełnosprawność neurologiczna wśród tamtejszych pacjentów. Nie ma tam dużo dorosłych z MPD, bo dużo takich (chociaż nie wszyscy oczywiście!) tracą chęci do ćwiczeń, ale to że im się nie chce to nie znaczy że mi ma się nie chcieć. W ośrodkach takich jak mój jest często po sześć godzin terapii dziennie. I tam każde zajęcia są indywidualne (pacjent-terapeuta) i każde zajęcia są oddzielnie. Np. Zajęcia na sali, zajęcia z chodzenia, zajęcia z pływania, zajęcia z równowagi, zajęcia z czucia, rozciąganie i wiele wiele innych, każde z tych zajęć jest oddzielne i każde codziennie a powtarzane przez dwa tygodnie naprawdę może dać duży efekt. To nie tak jak u Tośki że musimy wybierać co będziemy robić danego dnia, bo w ośrodku mam wszystko.


Z racji że jestem istotą aspołeczną nigdy nie spodziewałam się że mogę znaleźć przyjaciół na turnusie. I nie mam na myśli innych pacjentów tylko rehabilitantów. Zaczęło się od Pawła. Miałam z nim wieku temu główne zajęcia i to on postawił mnie znowu do kul i na początku jedyne co czułam w jego stronę to wdzięczność, ale jednak szybko wyszło, że oboje interesujemy się Japonią oraz uważamy że większość ludzi jest nuda a introwertyzm to natura nasza. Dołóżmy do tego, że jest opiekuńczy względem swoich pacjentów, mogę mu się ze wszystkiego wygadać więc mam kumpla prawie idealnego. To z nim pierwszy raz zjadłam sushi czy to on kupował mi inne japońskie słodycze. Raz nawet jedliśmy ramen po godzinach, mamy swoje tzw inside jokes. Nauczył mnie jako tako tańczyć. Nazywa mnie swoim dzieckiem. Pawła poznałam cztery lata temu. Jest ode mnie starszy o osiem lat Dwa lata związał się z Adą która pracuje w tym samym ośrodku. Jest dość podobna charakterologicznie do swojego ukochanego, przez co szybko się się dogadałyśmy i tak zyskałam kolejną osobę do dyskutowania o tym dziwnym społeczeństwie, tulenia i wygadywania się. W Japonię wprowadzamy ją razem z Pawłem. Ada jest moją rówieśniczką czyli ma dwadzieścia sześć lat. Dzięki ich związkowi zyskałam nowe atrakcje. Na każdym turnusie brali mnie na jeden wieczór do siebie, jedliśmy coś razem, głównie japońskie jedzenie, graliśmy w gry planszowe albo po prostu rozmawialiśmy i to już było super!

Na ostatnim turnusie w październiku zrobili mi niespodziankę. Był już drugi piątek, czyli następnego dnia wyjazd. Po kolacji Ada zaczęła mnie dziwnie wypytywać czy zjadłam kolację i czy już się umyłam. Krótko po tej wymianie pytań i odpowiedzi usłyszałam pukanie do drzwi. To była ona! Okazało się że przyjechali do ośrodka wieczorem by posprzątać swoje sale przed następnym turnusem i pomyśleli że spontanicznie wezmą mnie na miasto skoro do naszego regularnego spotkania nie doszło bo było zbyt dużo pacjentów na turnusie i nie mieli wolnego wieczoru. Ubrałam się szybko i celowo nie brałam telefonu by mama do mnie nie dzwoniła. Po jej minie trudno było zauważyć czy się cieszy czy nie z mojego niespodzianego wyjścia, ale poszłam z radością na ustach. Szczególnie że z Pawłem na tym turnusie nie miałam żadnych zajęć, a że pacjentów było jak mrówek to na korytarzu nawet się nie minęliśmy.

Zabrali mnie na miasto, a dokładnie do wegańskiej restauracji gdzie jedliśmy wegańską pizzę, a raczej trzy jej rodzaje. Mnie przepełniała radość od stóp do głów i gadaliśmy jedno przez drugie. Kupili mi też wege sushi na wynos bym miała sobie następnego dnia co zjeść bo w ostatnią sobotę było tylko śniadanie a wiadomo że Daniel przyjedzie po nas raczej późno. Otrzymałam też spóźniony prezent na urodziny – drewnianą skrzyneczkę a w niej kubek, świeczkę zapachową, sól do kąpieli, krówki o smaku słonego karmelu, i herbatkę jaśminową. W drodze powrotnej śpiewaliśmy na głos piosenki Sanah. No i do końca turnusu miałabym taki humor gdyby mama ze złością na progu powiedziała do mnie: „Ale ty sztywno idziesz!”

Jedyny minus tego ośrodka jest taki że jest siedemset kilometrów ode mnie i mama narzeka że chciałaby odkryć nowe miejsce bo to taka natura ludzka. Jednak sama przyznała że tam mam rehabilitację najlepszą jaką kiedykolwiek miałam oraz ona ma tam swoje koleżanki z którymi spędzała każdy wieczór.

Kiedy brat po nas przyjechał to zaczęło się najgorsze. Oświadczył że tym, czyli jego samochodem on już nas wozić nie będzie bo szkoda mu auta na tak długie trasy. Nasz samochód natomiast nie wyrobi jazdy na tyle kilometrów. Mama się chyba na niego obraziła i powiedziała że nigdy już tam nie pojedziemy. Daniel przyznał jej rację i dodał że powinnam teraz coś zrobić dla mamy a nie dla siebie, a mama chce zobaczyć nowe miejsce i powinnam się poświęcić i tak przez całą podróż i w którymś momencie się popłakałam. Zaczęłam pisać pożegnalne wiadomości do Ady czy żal-wiadomości do Natalii, mojej internetowej przyjaciółki o której kiedyś wam więcej opowiem. Obie dziewczyny stwierdziły bym dała sobie i mamie czas, może jej przejdzie.

Przez pierwsze dwa dni żyłam w ciągłej niepewności i ciągle o tym trułam Natalii, ale potem się uspokoiłam, jednak parę dni temu mama oświadczyła, że zapisała mnie do bliższego ośrodka (mam do niego dwieście kilometrów z domu). Aż mi kostki lodu w żołądku powstały! Jestem zapisana tam na listę rezerwową na dwa turnusy w styczniu i zobaczymy na który się dostanę. Z każdą godziną czułam coraz większy ucisk w gardle a mama była i nadal jest tym wniebowzięta. Już oczami wyobraźni widziałam to, że już nigdy nie zobaczę moich przyjaciół ani innych terapeutów a kontakt internetowy z czasem się rozmywa. Przez dwa dni nie byłam w stanie myśleć o niczym innym że być może tracę ważną część mojego życia i nie zobaczę moich przyjaciół! Do tej pory jak o tym myślę to mi smutno, bardzo smutno. Napisałam o tym nawet do Ady to ta stwierdziła, że to trzeba na spokojnie, że nic nie jest przekreślone i że może ktoś ma na mnie inne spojrzenie i że prosi o to bym potem jej opowiedziała jak było. No i tak starałam się myśleć, że to tylko próba, że zobaczymy jak będzie, że mam terminy też i w starym ośrodku, że mama doceni stary ośrodek, czy chociażby zatęskni za koleżankami. Natalia jest zdania że prędzej czy później wrócę do mojego miejsca. Łapczywie chwytam się tej myśli chociaż nadal mam momenty bezdennej rozpaczy gdy widzę któreś z przyjaciół aktywne na fejsie. Postanowiłam o tym zbytnio nie myśleć, ale jest trudno, szczególnie wieczorami gdy wyobrażam sobie że się do nich przytulam czy z nimi gadam. I ta świadomość że mogę już ich więcej nie zobaczyć…

Tośka jest ogólnie przeciw zmianie ośrodka bo mam tam dobrze znanych terapeutów i ustaliliśmy wspólne cele. Podniosło mnie to na duchu bo to w końcu opinia obiektywna, więc to nie tak że jedynie jeżdżę tam tylko do przyjaciół.


Miałam pisać więcej ale wykończyła mnie emocjonalnie niespodziewana wizyta pewnych ludzi, o tym wam napiszę następnym razem!
 
 
impresje
Duo


Dołączył: 10 Lip 2020
Posty: 448
Wysłany: 2021-12-05, 01:40   

Diano, a więc Daniel, to Twój brat bliźniak, wozi Cię na rehabilitacje. Mam nadzieję, że przemówi zdrowy rozsądek i będą Cię zabierać tam, gdzie pracują Anda i Paweł.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2021-12-05, 02:06   

Nie mam brata bliźniaka,pamiętaj że to nadal jest opowiadanie a nie relacja jeden do jednego :)
 
 
impresje
Duo


Dołączył: 10 Lip 2020
Posty: 448
Wysłany: 2021-12-05, 02:45   

Diano, 1:0 dla Ciebie, dziękuję za wyjaśnienie, tak się wciągnęłam w akcję, że przyjęłam na żywioł. :D
_________________
Pozdrawiam.
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2021-12-18, 17:25   

18.12


Muszę czymś się zająć by po prostu nie myśleć. O ile uspokoiłam się jeśli chodzi o turnusy i teraz po prostu czekam aż wrócę do mojego ośrodka to mnie dręczą inne rzeczy, a raczej jedna rzecz, ale napiszę o niej już po świętach, bo nie wiem czy to tylko moje wyobrażenia czy faktycznie to co się wczoraj zdarzyło było moją winą. Dowiem się ewentualnie w Wigilię przy życzeniach.


A żeby o tym nie myśleć to teraz opowiem wam to co powinnam opisać na początku, czyli wprowadzenie się do Tadeusza i jego córki - Laury.


Pamiętam że to był szary, listopadowy dzień. Bez deszczu, ale też bez słońca. Obudziłam się rano w pokoju który już nie przypominał mojej przystani. Wszystkie moje białe drewniane, dziewczęce mebelki musiałyśmy wywieźć do ciotki która ma piwnicę imponujących rozmiarów. Oczywiście przy wyprowadzce nikt nie pomyślał czy zechcę je zachować, nikt mnie nawet o zdanie nie zapytał! Mama tylko mamiła mnie obietnicami że jak kupią dom z Tadziem to weźmiemy meble i będę mieć własny pokój. Jasne a ja jestem Pamelą Anderson i biegam sobie po plaży… Więc w pokoju było tylko moje łóżko. A na jego ramie wisiały przygotowane dla mnie ubrania na ten dzień – Szerokie, granatowe dżinsy na gumce oraz równie szeroki golf w szaro-różowe paski, do tego skarpetki z pandą. Mama zawiązała mi włosy w mocne grube warkocze – moją ulubioną fryzurę. Gumki do włosów wybrałam różowe, imitujące kokardki, też moje ulubione. Mama chciała mi pomóc z ubieraniem by było szybciej, ale uparłam że dam sobie radę, nawet bez biurka o które często się opierałam by naciągnąć spodnie drugą ręką. Tego dnia musiała wystarczyć mi rama łóżka, czułam się cholernie niestabilnie, trochę mnie przechylało na mocniejszą, prawą stronę, ale za piątym podejściem dałam radę. Potem jeszcze nałożyłam moje szaro-różowe ortopedyczne trzewiki na rzepy – tu już poszło gładko. O mało nie zapomniałam wziąć moich okularów! Z natury jestem straszną gapą! Kiedyś olewałam moją wadę wzroku i tak z minus jeden na lewym oku zmieniło się to na minus cztery w lewym i na plus jeden w prawym, ale wybrałam sobie oprawki takie jak lubię - okrągłe, duże lenonki w złotych oprawkach i od wtedy lubię być okularnicą. Podobno w okularach wyglądam lepiej niż bez.


Na śniadanie nie starczyło już czasu i szybko pognałyśmy do samochodu. Przez pół drogi rodzicielka robiła mi wyrzuty że jakby mi pomogła to by i na śniadanie czasu starczyło. Wiedziałam że moje argumenty nic nie pomogą bo nigdy nie pomagały więc wolałam milczeć.

Po około dwudziestu minutach byłyśmy na miejscu. Zwykłe szare blokowisko. Dla mnie, dziewczyny która uwielbia rosyjskojęzyczny post-punk takie coś jest wielkim plusem. Często ta muzyka kojarzy mi się z depresyjnym życiem w takim właśnie bloku co według mnie ma swój jakiś melancholijny i jak ja to nazywam – ruski klimat.

Jednak pierwsze trudności zauważyłam bardzo szybko. Wchodząc po schodach zahaczyłam tam nogą która wchodziła jako druga o wystające stopnie które zresztą były dość śliskie jak na moje kule. W domu co prawda miałam schody, ale gładziutkie i bez przerw między stopniami więc mogłam sobie szurać tą drugą nogą do woli. Dobrze, że schodki były tylko trzy, mieszkanie jest na parterze.

Klatka schodowa była za to dość standardowa – betonowa podłoga oraz ściany w kolorze morskiej zieleni. Chyba niedawno musiały być odnawiane bo cuchnęło farbą olejną.


Mama weszła bez pukania. Na początku mnie to zdziwiło, ale po chwili przypomniałam sobie że już nie jesteśmy tu gośćmi tylko lokatorkami.

- Tadziu, już jesteśmy! - wykrzyknęła uradowana, jakby miliom dolarów wygrała.

Na przywitanie wyszła dobrze znana mi osoba – Dość sporych rozmiarów właściciel brzucha piwnego, sumiastych, szarawych wąsów, potężnej łysiny na głowie,kartoflanego nosa oraz malutkich niebieskich oczu. Ja co prawda pięknością nie jestem, ale zastanawiam się co moja mama w nim widzi. Może była zdesperowana? Albo od pewnego wieku nie zwraca się aż takiej uwagi na wygląd? Trzeba jednak przyznać że to miły człowiek. Bardzo adoruje moją mamą a i ze mną często grał w Eurobiznes. Zawsze dawał mi wygrywać a ja taktownie udawałam że tego nie zauważałam. Rozejrzałam się po przedsionku w którym stałam. Wszystkie ściany były pokryte żółtawą boazerią, szybko miałam się przekonać że wszystkie pomieszczenia są w boazerii nie licząc kuchni i łazienki. Po mojej prawej we wnęce stała stara drewniana szafa z ledwo trzymającym się jej lustrem. Nie zdziwiłabym się gdyby pamiętała czasy Stalina. Na przeciwko szafy stało szare siedzisko na zmianę butów. To tam przysiadłam by zdjąć obuwie, przy okazji przyglądając się romantycznej scenie. Jejciu jakie te lustro brudne! A ta czapka potargała mi włosy! Teraz jestem jeszcze grubsza niż przed dietą. A było się jej trzymać...

- Alinko, skarbie! - Tadeusz ucałował swą ukochaną namiętnie w policzek – Hej, Dalia – zaszczycił mnie spojrzeniem na dwie sekundy. - Zrobić wam herbatki?

-No co ty! -Mama zaśmiała się perliście, odkładając nasze kurtki na wieszak. – Nie jesteśmy tu gośćmi, ja zrobię śniadanie a ty przynieś te drobiazgi z samochodu. Franek przywiózł wczoraj nasze rzeczy?

- Tak, tak – odparł Tadeusz zakładając jesionkę. Franek to mój wujek, to znaczy mąż mojej cioci, pomagał wczoraj przy transporcie naszych rzeczy.

- To super, zrobię śniadanie – Mama zamaszystym krokiem weszła do kuchni, natrafiła na drobną postać stojącą w przejściu do tego pomieszczenia – Hej, Laurka! Dawno się nie widziałyśmy! - Więc ta drobna, widocznie zdenerwowana dziewczyna to córka chłopaka mojej mamy. Zanim cokolwiek odpowiedziała szybko wyciągnęła z kieszeni maseczkę i założyła ją sobie na twarz. Chyba chciała zakryć sobie twarz którą pokrywał srogi trądzik. Maseczki dla takich osób muszą być wybawieniem. Sama mam często różne syfy na twarzy, szczególnie gdy się najem słodyczy, czegoś ostrego, albo po prostu przed okresem. W wieku nastoletnim mój trądzik dorównywał temu który ma Laura, szkoda, że maseczki wtedy nie były bardziej popularne.

-Dziewczyny, może się zapoznacie bliżej? - zaproponowała uradowana mama – W końcu będziecie tak jakby siostrami.

Żadna z nas nie zareagowała na te słowa entuzjastycznie. Zabrzmiało to dla mnie dość obco, w końcu jedyne rodzeństwo jakie mam to brat bliźniak. Chociaż czy naprawdę mam? Ostatnio w rozmowie z mamą którą podsłuchałam stwierdził, że jestem dla niego obcą osobą. Zabolało tak, że nawet nie słuchałam co odpowiedziała mu mama.

Nowa gospodyni szybko do mnie podeszła, pomogła mi wstać i zaprowadziła w głąb mieszkania. Nastolatka posłusznie ruszyła za nami.

Weszłyśmy do całkiem sporego jak na standardy tego mieszkania pomieszczenia. Ściany oczywiście całe w boazerii, jednak wszystkie były już udekorowane lampkami choinkowymi pomimo że był dopiero początek listopada.

Dużą część pomieszczenia zabierały wersalki ustawione naprzeciw siebie pod ścianami, jedna ściana miała okno, druga zaś nie, ale za to były tam tabliczki z napisami motywującymi do dbania o siebie. Pościel była rozkopana,więc szybko zrozumiałam że moje łózko to te pod oknem. Usiadłam, a rodzicielka opuściła pomieszczenie. Zastanawiałam się jak ja się tu będę ubierać skoro łózko nie ma ramy ani biurka przy mojej wersalce. Jedyne biurko które tam jest to te przy łóżku Laury.

Nastolatka usiadła na swoją wersalkę tak jakby była ona ze szkła. W zupełności nie przypominała swojego ojca, no może oprócz tego że oboje mają małe, niebieskie oczy. Figurą zdecydowanie się różnią, no i Laura posiada takie coś jak włosy – lekko przesuszoną chmarę złotych drobnych loków. Zresztą ja nie lepsza, mam nadwagę, więc pewnie pomyślała że jestem leniwym, grubasem ewentualnie biedną kaleką która zbytnio ruszać się nie może. Mam tylko nadzieję że ten golf chociaż trochę ukrywa masywność moich ramion.

Nie wiedząc co powiedzieć po prostu zatopiłam się w patrzeniu na mrugające niebieskie lampki na ścianach. Chyba to zauważyła, bo zagaiła.

- Lubię je… nie kojarzą mi się zupełnie ze Świętami…

- Mam tak samo… - starałam by mój głos brzmiał naturalnie, ale zamiast tego wyszedł mi zduszony szept.

Rozmówczyni pokiwała głową.

- Jesteś Daria, tak?

- Dalia. – Nie zdziwiło mnie to, moje imię ciągle było mylone z Darią albo brane za pseudonim czy wadę wymowy.

- Sorki, ja jestem Laura.

- Wiem.. - Palnęłam nietaktownie – To znaczy... miło mi cię poznać.

- Spoko, do której klasy chodzisz?

-Ja już nie chodzę do szkoły, mam dwadzieścia sześć lat.

Nawet przez maseczkę było widać, że się rumieni ze wstydu.

- Kurde! Wybacz, po prostu młodo wyglądasz! Myślałam, że jesteś w siódmej czy ósmej... Ja chodzę do trzeciej liceum.

Poczułam się troszkę pewniej. Moja babyface to jedna z nielicznych cech mojego wyglądu oprócz gęstych, jasnobrązowych długich włosów którą doceniam i ciągle podkreślam.

- Dziękuję!

-A ty co robisz w życiu? Pracujesz? Studiujesz?

- Mam rentę... – oblał mnie zimny pot. Często ludzie w rozmowach dają mi odczuć że nie powinnam żerować na państwie, szczególnie brat. Czuję z tego powodu wyrzuty sumienia.

- To przez to? - rozmówczyni kiwnęła głową na moje jasnoniebieskie kule.

- Tak… - sam temat nie wzbudzał we mnie nieśmiałości, ale za to niepewność Laury mi się udzieliła.

- To tak na stałe? - widać było że mi współczuła.

Przytaknęłam.

- Rozumiem… Masz fajne oczy, taki butelkowy zielony, rzadko spotykany… - nienaturalnie zmieniła temat.

Z tej drętwej rozmowy uratowała nas moja mama.

- Jak tam dziewczynki? Chcecie herbatki do śniadanka?

- Alu, może potrzebujesz pomocy ze śniadaniem?! - Laura zerwała się gotowa i bez czekania na odpowiedź ruszyła do kuchni. Mama poszła za nią. Ja za to niepewnie położyłam się na nowym łóżku. Zdałam relacje z naszej rozmowy Natalii, potem przeglądnęłam na telefonie moje zdjęcia z Pawłem i Adą, jakoś mi to dodało otuchy. Później okazało się że mój kącik do ćwiczeń jest w salonie, tam jest moja mata, piłki i drabinki.

A co do naszej rozmowy z Laurą to już do niej nie wracaliśmy, wymieniamy drobne uprzejmości, ale to tyle, nie gadamy ze sobą.

Może powinnam zagadać?

Nie wiem...
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2021-12-31, 23:24   

31.12
Jeśli mam być z wami wszystkimi szczera to wizja tego że dzisiaj jest Sylwester z lekka mnie przeraża. Od jutra rocznikowo będę miała dwadzieścia siedem lat. A ja nie czuję się nawet na osiemnaście. Często nawet na czatach internetowych udaję osobę młodszą niż w rzeczywistości jestem, w sensie nastolatkę. Wszystkie inne szczegóły mojego życia takie jak niepełnosprawność, sytuację rodzinną zostawiam na miejscu. Tylko fantazjuję że nadal mam te czternaście lat. W sumie teraz to udawać jest mi trudniej bo średnio orientuję się w systemie ośmioklasowym – sama przecież chodziłam do gimnazjum.

Teraz jest piętnasta i dopiero zaczynam pisać. Wcześniej Laura spała do południa, więc większość dnia spędziłam w salonie, wpierw ćwicząc a potem oglądając zabijacze inteligencji typu „Ukryta Prawda” Co prawda zazwyczaj gardzę takimi serialami ale dzisiaj wciągnęła mnie historia nastolatki która chciała sprzedać dziewictwo by ratować chorą matkę swojego chłopaka. Oczywiście potem okazało się, że żadna operacja nie jest jednak potrzebna.
Teraz tak myślę że gdybym traktowała Laurę jak siostrę to nie przejmowałabym się, że śpi tylko wzięłabym laptopa i w naszym wspólnym pokoju zaczęłabym przy nim siedzieć. Jednak nie traktuję jej jak siostry i nie jesteśmy siostrami pomimo że nasi rodzice się spiknęli. Nie znaczy to że nie mamy w miarę okej relacji między sobą. Po prostu nie są one siostrzane.
Na przykład obie przed świętami pomagałyśmy robić sałatkę warzywną. Dowiedziałam się też że na naszym osiedlu nie ja jedyna jestem niepełnosprawna. Jednak po kolei. Jedyne za co jestem wdzięczna temu mieszkaniu to brak krzeseł w kuchni. Stoi tam jedynie coś, co ja nazywam narożnikiem. Taka drewniana długa ławka z oparciem i obiciem na nim a do tego stół. To wszystko jest ustawione w rogu kuchni, blisko okna które wychodzi na podwórze. Reszta wyposażenia pomieszczenia stanowi długi blat kuchenny, szafki różnego rodzaju i kuchenka gazowa. Najgorsze są tam kafelki. Te na ścianie w kolorze wyblakłej zieleni mi nie przeszkadzają. Jednak dokładnie takie same na podłodze budzą mój lęk. Moje kule się na nich z lekka ślizgają co sprawia że mój strach przed upadkiem wzrasta. Dlatego zdziwiłam się że dzień przed Wigilią gdy ja rozwalona leżałam na łóżku podczas chyba setnego czytania książki „Dane Wrażliwe” a Laura siedziała przy laptopie mama weszła do pokoju i powiedziała do nas:
- No, dziewczynki zmykajcie do kuchni, pomożecie mi!
Zaskoczyło mnie to. W poprzednich latach mama nie chciała bym pomagała jej w obowiązkach domowych, chociaż się do tego garnęłam. Co jej się odmieniło? Może chciała zaimponować Tadkowi? Jednak i tak nie było go wtedy w domu. Tuż przed świętami zdobył dodatkową fuchę jako ochroniarz.
Mama przyprowadziła mnie do kuchni. Nie oszczędzała mi przytyków które brzmiały mniej więcej tak:
- W twoim wieku powinnaś już umieć chodzić bez asekuracji. Tyle rehabilitacji, tyle turnusów...
Było mi przykro jak zawsze zresztą. W takich momentach zastanawiam się nad tym jak dwoista jest jej natura. Raz jest przeurocza by potem stać się złośliwa...
Okazało się, że ja i Laura mamy robić sałatkę warzywną. Tfu, zdecydowanie nienawidzę tego czegoś, no ale na Wigilii przecież nie jestem sama. Laura miała gotować i kroić warzywa a ja przeciskać je przez specjalną metalową krateczkę do miski. Przez większość czasu byłam pogrążona we wspominaniach i tęsknocie. Zastanawiałam się co robią Ada i Paweł. Pewnie przygotowali się do Świąt. Jednak zastanawiałam się jak to wyglądało. W końcu są weganami, więc i ryby nie będzie. Ale co zamiast tego? A może na Święta pojadą do któryś rodziców? Już po Świętach z instagrama Ady okazało się że spędzili ten czas tylko w czwórkę (Ada,Paweł i ich dwa koty) na spokojnie w domu. Wtedy jednak nie mogłam tego wiedzieć i żeby o tym nie myśleć to zerknęłam w okno które było tuż po mojej prawej. Widok tak jak mówiłam miałam na nasze podwórze. W sumie nic ciekawego. Szary beton, wokół szare bloki, gdzieś w tle majaczyły się huśtawki które muszą pamiętać czasy świetności PRLu i to wszystko pokryte było cieniutką warstewką śniegu.
Była około dziesiątej rano, więc widoczność miałam dość dobrą,szczególnie że słońce świeciło, a niebo było przyjemnie niebieskie. Pomimo słońca nikt nie wychodził na zewnątrz bo było około minus osiem stopni.
Więc nie dziwcie się że wędrujący samotnie chłopak przykuł moją uwagę. Jego chód nie był zresztą ani płynny ani typowy. Zdecydowanie jego mięśnie były sztywne i chodził szurając nogami o podłoże, kiwając się na boki. No tak! Przecież ten chłopak też ma MPD! „Swoich” umiem poznać z daleka! Oczywiście czasami i w tym zgadywaniu zdarzały mi się pomyłki, bo przecież nie tylko MPD wywołuję spastykę czy kaczy chód. Jednak tutaj byłam pewna. Niestety nie mogłam oszacować jego wieku bo był zwrócony do mnie tyłem. Wiem tylko że był ubrany w grubą kurtkę a spod czapki wystawały jasne kosmyki, chyba blond. Byłam tak ciekawa że aż zagadnęłam Laurę:
- Ej, wiesz kto to?
Nastolatka szybko podeszła do okna.
- Kto? Aaa, on! To syn tych Ukraińców co się niedawno przenieśli. Pani Maliniak mówi że to student, bo przyjeżdża po niego jakiś bus. Mówiła też że on kuleje dlatego że został postrzelony podczas tej wojny w Donbasie.
Na tą drugą informację dosłownie machnęłam ręką. Pani Maliniak to nasza sąsiadka. Typowa starsza pani która czego się nie dowie poprzez swoje wścibstwo to sobie dośpiewa.
- A wiesz jak ma na imię?
- A czemu co cię tak ciekawi? - Laura była zaciekawiona, jednak gdy nie odpowiedziałam, kontynuowała. – Kostantyn… nie, Kostia! Nazwiska nie znam.
- Dzięki – odparłam niczego więcej nie tłumacząc. I sądząc po minie „siostry”to trochę się obraziła za to że nie poplotkujemy na temat tajemniczego Kostii.
Potem próbowałam go szukać na fejsie i na insta na podstawie imienia i miasta, ale nic nie znalazłam. Może nie ma social mediów, ewentualnie ma ukryte czy też wpisane swoje dane po ukraińsku czy rosyjsku. Troszkę szkoda, ale spróbuję jeszcze raz.

Jeśli chcecie wiedzieć co teraz robię to mogę wam powiedzieć że farbuję włosy. Na miodowy blond. Zawsze chciałam spróbować tego koloru, szczególnie że w dzieciństwie miałam taki naturalny kolor włosów. Chciałam szamponetkę, ale niestety nie było i mama kupiła normalną farbę, przez parę dni się boczyłam, ale w końcu zdecydowałam się na koloryzacje. Trzymajcie kciuki by wyszło! Mam nadzieję tylko że mnie to nie postarzy i że będzie się fajnie kontrastować z ciemną zielenią mych ślepi. Na polecenie mamy Laura też mi kupiła dwa zestawy sushi z Biedry, ale potem zjem. Dobra,opowiem wam teraz o naszej Wigilii.

Daniel wraz ze swoją rodziną przybyli do nas około szesnastej. Przez cały ranek stresowałam się tym że siądę do stołu z bratem dla którego jestem obcą osobą. Jednak przeszło mi kiedy wszedł do mieszkania tak pretensjonalnie rozglądając się na boki, jakby wszystko oceniał i to niezbyt pozytywnie. Jednak się nie odezwał. Niezły burak z niego.
On i jego żona Sylwia byli zwykłą parą studenciaków którzy mieszkali sobie w akademiku i tam ich miłość kwitła. Jednak do czasu gdy Sylwia – wrażliwa, cicha dziewczyna zaszła w ciąże. Jej rodzice jako zatwardziali katolicy zarządzili o szybkim ślubie i o tym że młodzi zamieszkają u nich. Miejsca i hajsu mają sporo jako właściciele willi oraz największej w tym mieście hurtowni papierniczej. Daniel dostał prace w firmie teścia a po ciąży i Sylwia zaczęła tam pomagać. I tak już zostało. Dzisiaj Nela ma już pięć lat. Właściwie to moja bratanica ma na imię Aniela po naszej babci od strony mamy. Jednak pełna wersja imienia oraz zdrobnienie Anielka tak mocno przylgnęło do babci że aż nam wszystkim było dziwnie mówiąc tak do małej dziewczynki. Wtedy Sylwia wymyśliła że do małej można mówić Nela i to się przyjęło. Dzisiaj Nela jest rozbrykaną blondyneczką która nie usiedzi w jednym miejscu.
Wtedy też tak było:
- Prezenty, ja chcę prezenty!
- Neluś wpierw musimy zjeść kolacje – Sylwia z łagodnością przyklęknęła przy małej i pogładziła jej policzek.
Udaliśmy się do salonu gdzie przy oknie stała choinka cała zdobiona w biało-czerwone bombki i białe lampki. Drzewko udekorowałam ja (dół) i Laura (góra). Nastąpiło też przemeblowanie. O ile zawsze wysoka ława stoi pomiędzy fotelami to teraz tkwiła wzdłuż wersalki czekając na gości. Fotele ustawiono obok kanapy jakby zabrakło miejsca. Przyciągnięto też krzesło na kółkach od biurka Laury. Ławę okrywał biały, plastikowy obrus, który nosił wyblakłe ślady plam po barszczu. W tle ze starej wieży leciały kolędy Braci Golec (zwanymi przeze mnie w myślach Braćmi Pierdolec)
Przeszło mi przez myśl że w naszym domu Wigilia była jakaś fajniejsza, bo odbywała się w jadalni i to przy mocnym drewnianym stole a nie przy jakiejś ławie ze sklejki. Już nawet przetrwałabym siedzenie na krześle...
Nasi goście pochwalili wystrój mieszkania,bo byli u nas pierwszy raz. Jednak zachwyty nie wyglądały na zbyt szczere, szczególnie ze strony Daniela. Każdemu życzyłam jakieś generyczne banały. Było to przeciwieństwo moich internetowych życzeń do Pawła czy Ady które z kolei napisałam prosto z serca. Oni zresztą odpowiedzieli mi podobnymi.
A co do rodzinki to oprócz życzeń zdrowia od Laury i Tadeusza, Sylwii i Neli to dostałam też życzenia determinacji życiowej od Daniela oraz małżeństwa od mamy. Na te drugie śmiesznie się skrzywiłam, przynajmniej według Sylwii.
Jestem przyzwyczajona że przy rodzinnym stole raczej nikt się do mnie nie odzywa. W sumie nie wiem za bardzo co mogłabym powiedzieć. No i ciągle analizowałam w głowie życzenia Daniela. Byłam wtedy pewna, że ma mnie za totalne zero. Jednak zadał on Tadeuszowi pytanie którego ja odwagi nie miałam:
- Panie Tadeuszu, w sumie dlaczego nie wprowadził się pan do mamy? Mielibyście więcej miejsca.
- To mężczyzna ma zapewnić partnerce i dzieciom byt – niby był strasznie oficjalny, ale można było wyczuć, że jest urażony. Dla niego tradycyjne wartości to podstawa. - Poza tym Laura miałaby strasznie daleko do szkoły.
I wtedy zerknęłam na Laurę, po raz pierwszy tego wieczora. Wpatrywała się w Daniela gdy ten nie patrzył, czerwona jak piwonia. Jęknęłam w duchu. O nie, jeszcze opery mydlanej mi tu brak! Jednak o wiele ważniejsze było dla mnie budowanie dobrego obrazu na mój temat w oczach brata. Nikt w końcu nie chce być uznawany za zero.
Zaczęłam więc nieśmiało:
- Daniel, to jedziecie zaraz na Wigilię do teściów tak?
Spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
- No tak.
- A mają duży dom? – Zapytałam, bo nigdy do tej pory tam nie byłam. Mama była, ale ja nie.
- Całkiem spory. A jak działa nowa drukarka?
- Dobrze, dziękuję.
I tu zakończyliśmy, bo atmosfera zrobiła się delikatnie mówiąc zbyt drętwa. To wszystko było strasznie sztywne. Już nieznajomym to lepiej wychodzi! Klęłam w duchu raz na siebie że nie umiem utrzymać rozmowy a potem na Daniela że nie wykazuje zainteresowania. Miałam jednak nadzieję na pewien przełom,przełamanie tych lodów. Pomimo że w Pierwszy Dzień Świąt siedzieliśmy jak te kurczaki wszyscy w salonie w tym samym gronie to słowem się do mnie nie odezwał. A może to ja powinnam bardziej się starać? Sama nie wiem...
Co do tej Wigilii to szybko się na szczęście skończyła bo nie dość że śpieszyli się do teściów to Nela jeszcze nalegała na otwarcie prezentów. Pozwólcie że opiszę wam tylko to co dostałam, bo gdybym wymieniała wszystkie to by za długo było.
To tak: Od Daniela, Sylwii i Neli dostałam świąteczny sweter. Czerwony, z wydzierganą choinką. Od mamy natomiast otrzymałam książkę „Wichrowe Wzgórza” bo od jakiegoś czasu rodzicielka chce mnie zarazić swoją miłością do klasycznych romansideł. Od Tadka i Laury dostałam moją ulubioną część Jeżycjady czyli powieść „Noelka” Dobrze że zapytali mnie jaką książkę chcę, to mogłam sobie wybrać tytuł. Elka, główna postać jest w swoim samolubstwie i egocentryzmie taka prawdziwa i bliska! Nie to co papierowe Aga czy Dorota z najnowszych części... Książka oczywiście przeczytana. A za „Wichrowe Wzgórza” zabiorę się od jutra.

No to skończyłam na dzisiaj! Sushi zjedzone a kolor się niestety nie przyjął,trudno.
Mam nadzieję że nie zostanę porwana do salonu na Sywka z Polsatem. Laura już wyszła do koleżanki z naprzeciwka a ja piszę sobie w ciemności, a wszystko oświecają tylko lampki choinkowe. Klimatycznie.
Szczęśliwego Nowego Roku!
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2022-01-09, 18:18   

09.01


Święto Trzech Króli było dla mnie w tym roku czymś ważnym. Jednak nie z powodów religijnych. Uświadomiło mi jednak parę istotnych rzeczy,a dokładniej dwie.

Co prawda nikt z nas nie wie nawet dlaczego się to Święto obchodzi, jednak zawsze to jakieś wolne i okazja do odwiedzin. I tak było tym razem. Około piętnastej wpadli do nas Daniel, Sylwia i Nela. Z racji gościny wszyscy zebraliśmy się w salonie. Meble wróciły do poprzedniego, naturalnego dla nich ułożenia, jednak iskrząca się choinka nadal przypominała, że Święta w końcu nie były tak dawno. W telewizji leciał jakiś rosyjski film Fantasy. Jednak chyba mało kto się nim przejmował, tak samo jak mną. Mimo wszystko byłam zadowolona z faktu, że brat zamienił ze mną dwa słowa o sylwestrze. Ja powiedziałam, że żarłam sushi, on na to że schlali się jak trzeba. Pomimo że rozmowa była krótka a ja raczej nie byłam zadowolona jej treścią, to cieszyłam, że w ogóle się odbyła. Przez resztę wieczoru uspokajałam Nelę gdy ta się rozryczała, bo pokolorowałam jej fragment naszego wspólnego obrazka. Ewentualnie czytałam jej,czy gapiłam się w telewizor obiecując sobie że znajdę ten film w necie i obejrzę od początku bo wydaje się być ciekawy.


W pewnym momencie Daniel zasnął na rozłożonej kanapie w salonie. Nie chcąc mu przeszkadzać wycofałam się razem z Nelą, Sylwią i mamą do kuchni. Laura została, niby film ją wciągnął, ale tak naprawdę chciała się pogapić na Daniela. Zastanawiałam się czy Sylwia nie zauważyła, że Laura buja się w jej mężu? Czy może udaje że nic nie widzi? Tadeusz natomiast udawał iż naprawiał coś pilnego w pokoju moim i jego córki a tak naprawdę nie chciał się integrować. W kuchni jedynie pozorowałam, że przysłuchuję się rozmowie mamy i bratowej. Moją głowę zaprzątały myśli o tym że ludzie wyjątkowo niekorzystnie wyglądają w żółtym świetle starej żarówki. Albo patrząc na bezśnieżne czarne podwórze rozświetlone jedynie pojedynczą latarnią zastanawiałam się czemu ten przechodzień wyszedł w ogóle z domu? Przecież sklepy zamknięte… Dopiero jedne zdanie wyrwało mnie z letargu.

- No to kiedy jedziecie na turnus?

Rodzicielka natychmiast się ożywiła.

- Szesnastego stycznia! - Nie dziwiłam się jej entuzjazmowi. Ostatnio podsłuchałam jej rozmowę z Tadeuszem gdzie cieszyła się że nie jedziemy już jak to się wyraziła do tego pierdolonego Poznania – Jednak w całkiem nowe miejsce.

- Po co? - Zdziwiła się Sylwia – Przecież w Poznaniu Dalia ma dobrą rehabilitację, prawda?

- No tak… - Przyznała się mama- Jednak po takim czasie chce się zobaczyć jakieś inne miejsce, no i jest mniej kilometrów.

Sylwia wyglądała na zdziwioną

- A ile ich macie do tego nowego?

- Trzysta. Ośrodek jest w Kielcach.

- Ale czy nie lepiej postawić na stałe miejsce? Jak tam w tym nowym ośrodku z poziomem rehabilitacji?

Moje serce przepełniło się chwilową radością. Ktoś był w końcu po mojej stronie!

Jednakże moja rodzicielka wyjątkowo się zmieszała.

- Od matek które jeżdżą tu i tu to wiem że w Kielcach jest gorsza, mniejszy basen… No, ale przynajmniej nie będziemy tam samotne, będą moje znajome.

Bratowa chyba totalnie już nie rozumiała co się tu dzieje.

- Dalia, a ty co myślisz o nowym ośrodku?

A ja co zrobiłam? Jak zwykłe, jak te ciepłe kluchy skuliłam się w sobie i nie byłam w stanie nic powiedzieć. Zresztą tak jak zwykle przy mamie. Jednak tym razem to nie było tylko to.

W sensie owszem,byłam zła na siebie że nie umiem się postawić. Jednak bardziej zabolał mnie fakt,iż moja rodzicielka bardziej stawia chęć zobaczenia nowego miejsca i swoje koleżanki niż to bym miała dobry poziom rehabilitacji. Czy to oznacza, że stawia samą siebie wyżej ode mnie w sprawie ważnej dla mnie?

- No tak! - Odpowiedziała za mnie rodzicielka – Dalia bardzo chce zmienić miejsce, prawda?

Wkurzyłam się już bez reszty! Znowu myślała,że wie o mnie wszystko a tak naprawdę nie wiedziała nic! Z tej złości aż się wyłączyłam z rozmowy i zatopiłam we własnych myślach. Daniel i jego kompania pojechali do siebie jakąś godzinę później.


Byłam już w łóżku i doczytywałam sobie „Wichrowe Wzgórza” korzystając z tego, że Laura bierze kąpiel i mogę sobie poczytać przy pełnym świetle którego ona nie znosi. Moje myśli jednak odpływały do pamiętnej rozmowy w kuchni, nadal byłam wściekła!

W pewnej chwili weszła mama. Chyba ta rozmowa z Sylwią dała jej trochę do myślenia bo zapytała:

- Może byś wolała jechać do Poznania? W tych Kielcach to ośrodek też jest położony na jakimś odludziu…

- Sama chciałaś – odparłam, może trochę zbyt gniewnie – Sama naciskałaś, teraz decyduj.

- No tak, wiem… - I tu przerwał jej dźwięk telefonu. Nie obchodziło mnie gdzie poszła I kto do niej dzwonił. Ważne, że wrócę do MOJEGO ośrodka! I być może wcale nie pojadę do tych głupich Kielc! Już chciałam pisać do Ady, gdy mama wróciła. Okazało się, że dzwoniła jej koleżanka, stała bywalczyni ośrodka w Kielcach. Niestety, potwierdziła nam na sto procent miejsce w tym ośrodku od szesnastego stycznia. Wypytała się o to, bo pani prezes to jej znajoma. Więc i tak musimy jechać chociażby z lojalności do koleżanki. Jednak pocieszyła mnie, że jeśli zechcę i starczy pieniędzy to pojadę i do mojego ośrodka w lutym! Po czym wyszła a ja wpadłam w otchłań radości i pomimo późnej pory chwyciłam za telefon. Napisałam długaśną wiadomość do Ady, że owszem niestety ośrodek w Kielcach mnie nie ominie, ale jestem pewna, że się zobaczymy i to być może w lutym! Ada odpisała że to świetnie, że się zobaczymy, dodała też iż była tego pewna że do nich wrócę i w dodatku opowiem im jak jest w innym ośrodku. Wtedy poczułam się jak dumny szpieg przed misją. Co prawda nikt nawet mi nie sugerował, że powinnam czuć się tym szpiegiem, nawet Ada o tym nie zająknęła. Jednak ja poczułam że mam taki cel, sama go sobie nadałam! Muszę wszystko dobrze zapamiętać a potem wszystko przekazać „moim ludziom”! Wymieniliśmy parę wiadomości na temat ich kotów oraz sylwestra którego też spędzili w domu tak jak ja.


Właśnie kończyliśmy kiedy do pokoju wróciła Laura i bez słowa zgasiła główne światło. Mimo wszystko byłam w tak dobrym humorze, że nawet nie potrafiłam się na nią gniewać. Chciałam kontynuować czytanie bo niedaleko mojego okna stoi latarnia uliczna która daje dość mocne światło. Często nie da się nawet przy nim spać a i rolety niewiele pomagają. Jednak okazało się iż do czytania nadal jest za słabe. Każdego innego dnia bym się na to wkurzyła, jednak nie wtedy. Po prostu zamknęłam książkę i odłożyłam ją na szafkę nocną którą niedawno kupił i złożył mi Tadek.

Nie zirytowało mnie nawet pytanie Laury:

- Ej, A Daniel to jaki on jest…?

Machnęłam ręką i przytuliłam się mocno do poduszki.

- Nie przejmuj się, to debil. Szkoda na niego twojego czasu.

- Też coś! -Odfuknęła nastolatka -Mówisz tak, bo jesteś zazdrosna! Nie będziesz z nim już spędzać tyle czasu, co? A ta jego Sylwia to dziwaczka jakaś…

Gdybym była w jakimkolwiek innym humorze to zaczęłabym rozprawkę na temat, że w sumie to nigdy nie byłam blisko z bratem, więc nie mam być o co zazdrosna, jednak wtedy po prostu nie czułam takiej potrzeby. Znowu tylko machnęłam ręką i odparłam:

- Sylwia jest spoko! - po czym nie patrząc na fochy Laury wtuliłam głowę w poduszkę i zasnęłam szybko jak nigdy wcześniej. Nawet świtało latarni już mnie nie drażniło.


Co do tego chłopaka, Kostii o którym wam mówiłam to okazało się, że jego ojciec Sasza zaczął pracować przy tych samych wykończeniówkach przy których teraz pracuje Tadek. Jakimś cudem ten Ukrainiec słyszał, że Tadeusz ma niepełnosprawną pasierbicę to postanowił się zapytać jak w tym kraju zapewnić pomoc swojemu niepełnosprawnemu dziecku. Z racji iż mój ojczym posiada na ten temat szczątkową wiedzę to uznał za stosowne zaprosić Kostię i jego matkę by odwiedzili nas i dowiedzieli się więcej od mojej mamy czy ewentualnie ode mnie. Przyszli goście potwierdzili przybycie, jednak nie podali konkretnego terminu tylko stwierdzili iż wpadną gdy będą mieć wolne. Już mi się odechciało go poznawać! Co by było gdyby nie było nikogo w domu? Poza tym odwidziało mi się z nim bratać skoro niejako zostało mi to narzucone, a nie było moim wyborem.


Nie myślałam jednak o tym rano siódmego stycznia. Siedziałam w kuchni, bo Laura jeszcze spała a ja nie miałam ochoty słuchać jej chrapania. Byłam po samodzielnych ćwiczeniach i siedziałam przy stole przed kubkiem mojego ulubionego ciemnego kakao oraz zdrapywankami. Zdrapywanki to po prostu czarne rysunki z jedynie kolorowymi konturami o formacie A4. Drewnianym rysikiem trzeba zdrapać czarną powierzchnię pod którą jest ukryty rysunek. Właśnie zdrapywałam obrazek z jednorożcem oraz co chwilę zerkałam w okno by ogrzać twarz w zimowym słońcu. Podczas takiego grzania ktoś wszedł do kuchni. Myślałam, że to ktoś z domowników, więc nawet nie odwracałam twarzy od słońca.

- Hej… - Usłyszałam nieznajomy męski głos. Automatycznie odwróciłam się. Przede mną stał drobny chłopak, raczej przeciętnej urody. O oczach tak niebieskich, że nie mogły to nie być soczewki, włosy półdługie, ustylizowane żelem, zafarbowane na biało. Miał na sobie czarną, rozpiętą bluzę z kapturem. Spod bluzy było widać równie czarną koszulkę, na nogach miał czarne jeansy a na stopach również czarne glany.

- Ty jesteś Kostia, tak? Ja jestem Dalia, siadaj – jeszcze bardziej podsunęłam się kąt narożnika, pomimo że miejsca i bez tego było sporo

Białowłosy usiadł obok mnie. Chodził tak samo jak wtedy gdy go widziałam przez okno.

- Kostiantyn Paszkiewicz. Jednak faktycznie mówią na mnie Kostia.

- Dalia Wadomska – poczułam się w obowiązku przedstawić pełnym imieniem i nazwiskiem skoro on tak zrobił.

- A nie Śnieg? Tak twój tata ma na nazwisko, no nie? Na domofonie też takie jest… - Zapytał nietaktownie.

- Tadeusz to nie mój ojciec tylko nowy partner mojej mamy. Śnieg to nazwisko jego i jego córki. Przeprowadziliśmy się do nich w listopadzie.

Rozmowa nadal się toczyła, chociaż nieco sztywno. Pochwaliłam jego polski, bo pomimo że z wyraźnym akcentem to miał dość duży zasób słów jak na kogoś kto jest tu zaledwie od trzech miesięcy. Okazało się, że jego cała rodzina z obu stron jest pochodzenia polskiego i w jego domu zawsze mówiło się po polsku. Jednak dopiero niedawno zdecydowali się na powrót do ojczyzny przodków by lepiej leczyć Kostię. W sumie myśleli o tym całe jego życie, lecz dopiero niedawno nabrali odwagi by wyjechać. Długo się nad tym myśleli bo chłopak ma dwadzieścia cztery lata. No i okazało się, że Ukrainiec nie walczył na żadnej wojnie w Donbasie.

- Moja mama mówiła, że mamy to samo.

- To też masz Mózgowe Porażenie Dziecięce? - odparłam podekscytowana. W końcu w tej rozmowie padł jakiś temat na który mam coś do powiedzenia i jakkolwiek mnie interesuje!

- Czekaj… - Wyjął telefon z kieszeni i coś sprawdził, chyba nazwę w tłumaczu, bo po chwili pokiwał głową – Tak, dokładnie tak.

No to ja zasypałam go gradem pytań bo ostatnio bardzo interesuje mnie temat własnego schorzenia.

- A jaki rodzaj? Dwukończynowe, czterokończynowe czy połowiczne? Spastyczne czy wiotkie? Jakie części mózgu masz dokładnie uszkodzone?

Rozmówca spojrzał na mnie takim wzrokiem jakbym proponowała mu zeżarcie własnych odchodów.

- A co ty, lekarz jesteś? - Odfuknął niemiło – Nie mam głowy do takich szczegółów, od tego są specjaliści.

Już się zapowietrzyłam i chciałam mu coś odpowiedzieć. Jednak wtedy weszła moja mama z matką chłopaka.

Pani Anastazja jest drobną, bladą szatynką o orzechowych oczach i łagodnym spojrzeniu. W niczym nie przypominała swojego gburowatego synalka z którym nie chcę mieć na razie nic wspólnego. Kobieta natomiast podarowała mi małego misia i powiedziała, że jestem bardzo dzielna.


Natomiast wczoraj gdy wychodziłam z mamą na pierwszy po przeprowadzce spacer minęliśmy panią Maliniak która chwaliła się sąsiadom jak to zaprzyjaźniła mnie z Kostią pomagając tym samym odnaleźć mu się w kraju. Oczywiście tylko gdy nas zauważyła to ucichła. Żałosne…


No dobra, kończę. Nela u nas była od wczoraj i właśnie wychodzi. Znowu wróci cisza. A ja patrzę na śnieg który dzisiaj rano napadał…

Trzymajcie się!
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2022-01-14, 17:24   

No to zaczyna się cały ten cyrk z pakowaniem. Chociaż nie jest aż tak wiadome czy pojedziemy, bo zaczęła mnie łapać jakaś chrypa. Z jednej strony się cieszę, bo w sumie nie za bardzo chce mi się tam jechać. Z drugiej obiecałam codzienne relacje Adzie i Tośce. Miałam więc pretekst by kontaktować się z tą pierwszą codziennie i nie być uznaną za natrętną dziewuchę (Chociaż bardziej w mojej głowie niż faktycznie przez nią czy Pawła). Jednak nie jest aż tak wiadome, że nie pojadę. Tak jak mówiłam man tylko chrypę. Praktycznie żadnego bólu gardła, kaszel jak już to sporadycznie. Więc się jak na razie szykujemy. Drzwi mojej szafy z ubraniami są praktycznie cały czas otwarte bo mama co chwile przegląda moje ciuchy, ale sama mi nie da niczego złożyć do torby, bo nie umiem składać ubrań wystarczająco dobrze. Zobaczymy kto potem będzie narzekał że nie ma żadnej pomocy w domu…


Już w środę te rzeczy leżały tak rozwalone jakby były niczyje. Dzień był słoneczny z lekką warstewką śniegu na ziemi. Siedząc na moim łóżku obserwowałam ruch uliczny. Na parapecie leżała książka „Emma” ale jakoś nie mogłam i nadal nie mogę się do niej przekonać. Pomimo że przeczytałam tylko z jakieś dziesięć stron to już wyczuwałam, że to nie moje klimaty. Ble, szykuje się jakieś słodko pierdzący romansik. „Wichrowe Wzgórza” były przynajmniej mroczną powieścią gotycką gdzie miłość była tylko pretekstem do coraz głębszego szaleństwa. U licha skąd tyle ludzi i aut na ulicach o jedenastej rano? Czy ludzie nie powinni być o tej porze w pracy lub w szkole? Chyba nie może być aż tyle rencistów w takim małym miasteczku? Dobrze, że szkoły znów działają. Dzięki temu mam parę godzin spokoju i ciszy, bo Laury nie ma w domu. Kiedy znudziło mi się już te patrzenie w okno to mimochodem rozejrzałam się po moim pokoju. O, na biurku Laury coś leżało. Jakaś kartka. Czyżby czegoś zapomniała? Postanowiłam to sprawdzić, bo patrzenie w okno już mi się przykrzyło. Zeszłam z łóżka na ziemie i na czworakach ruszyłam do biurka nastolatki. Tak, nadal nie czuję się w nowym mieszkaniu na tyle pewnie by chodzić po nim o kulach bez asekuracji drugiej osoby. Kiedy byłam przy burku to chwytając się go stanęłam. O, rysunek? Zdziwiło mnie to, że ona rysuje. W sumie to jak mam być szczera to nie pytałam ją o to czym się interesuje ani co robi po szkole. Czasami znikała by odwiedzić koleżanki, ale nigdy nie poświęciłam temu głębszej myśli ani tym bardziej nie odezwałam się na ten temat.

Na widocznym obrazku ledwo rozpoznałam Daniela. Był zdecydowanie bardziej ujmujący niż w rzeczywistości. Jak ta miłość zmienia perspektywę... Czy powinnam z nią pogadać o tym uczuciu? W sumie tak jakby są rodzeństwem, chociażby tytularnie bo nie ma między nimi ani więzów krwi ani też nie wychowali się razem. Mimo wszystko takie zauroczenie jest w sumie dość niesmaczne. Nie mówiąc już o tym, że jest on żonaty i dzieciaty. Z takimi myślami znów usiadłam na podłodze by potem znowu na czworaka udać się na własne łóżko.

Ciekawi mnie jedno… Czemu wszyscy się zakochują? Ja nigdy nie miałam okazji nawet by się zauroczyć. I to w sumie nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że nie czuję się potrzeby być z kimś! Czytałam ostatnio artykuł spod pióra dziewczyny też z MPD która całe życie mieszkała na drugim piętrze i według niej życie w takim miejscu nie pozwalało być jej sobą, dorastać, znaleźć chłopaka. Tak bardzo chciała być normalna! Czemu ja nie mam takiej potrzeby? Czemu to ja nie chcę wyjść do ludzi? Dlaczego nigdy nie zazdrościłam zdrowym ludziom? Czy to świadczy o byciu pogodzoną z losem czy wręcz przeciwnie? Dlaczego innym niepełnosprawnym zależy by pokazać sprawnym że jesteśmy warci tyle samo a mi nie? Chyba nie mam depresji, nie czuję rezygnacji. Ba, ja bardzo lubię ćwiczyć. Dlaczego nie zależy mi na byciu normalną? Na zakochaniu? Czy to wyparcie czy moja prawdziwa postawa?

Ten cały potok myśli przerwało mi pukanie do drzwi, cała się nagle wyprostowałam za sprawą spastyki. Na pewno nie mógł być to żaden z domowników. Nie mamy takiego zwyczaju by pukać sobie do drzwi. Usiadłam najszybciej jak się da.

- Proszę!

Do pokoju nieco nieśmiało wszedł Kostia. Rozglądnął się przez chwile bo był wszak w tym pomieszczeniu po raz pierwszy, jednak z wyrazu jego twarzy raczej było trudno odgadnąć co myśli.

- Hej.

- No cześć. – Już nie czułam do niego tej złości z powodu tamtej rozmowy. I o ile wkurzenie minęło to jego zachowanie raczej na stałe ostudziło moje zainteresowanie jego osobą. Nie czuję do niego ani niechęci ani też sympatii.

- Mogę usiąść? -zapytał.

- Jasne. – odparłam odsuwając się jeszcze bardziej w bok,pomimo że i bez tego miejsca na mojej wersalce było całkiem sporo.

Przez chwile panowała niezręczna cisza. Nawet nie wiedziałam o czym gadać. W końcu Ukrainiec podjął konwersację.

- Twoja mama powiedziała, że cię tu znajdę. Moja matula znów chciała się o coś twojej… w sensie twoją wypytać i wzięła mnie pod pretekstem bym nie siedział sam. - Tutaj przerwał, ale widząc chyba brak mojej werbalnej reakcji kontynuował – W sumie to chciałem cię przeprosić za ten tekst o lekarzu wcześniej. Bucera ze mnie wyszła, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

- Spoko. – odpowiedziałam może nieco zbyt lakonicznie. Nie czułam już wtedy żalu, więc nie miałam co mu wybaczać. Owszem, ładny gest z jego strony, a ja go przyjmę żeby nie mieć z nim kosy.

- Na pewno? - Moja lakoniczność pewnie kazała mu się upewnić czy faktyczne wszystko gra.

- Tak, jasne. – odpowiedziałam pospiesznie.

Ustąpił dalszym dociekaniom i podał mi rękę na zgodę. Jak na męską dłoń była ona dość mała i w dodatku chłodna, ble. Szybko zabrałam moją.

Aż tu nagle bez uprzedzenia weszła Laura.

- Już jestem, odwołali nam ostatnie trzy lekcje… - Dopiero wtedy zauważyła Kostię. Jednak on ją już wcześniej dostrzegł, wlepiał w nią wzrok niczym kot ze Shreka. Dziewczyna chyba zauważyła jego spojrzenie bo uśmiechnęła się do niego promiennie. Nigdy nie była tak pewna siebie względem obcych co jej się odmieniło? Kolejny odcinek opery mydlanej przed nami?

-To ty jesteś Kostia, tak? Ja jestem Laura. Miło mi. - podali sobie dłoń na powitanie.

- Tak, właściwie Kostiatnyn Paszkiewicz, ale mówią na mnie Kostia. Lubisz Linkin Park? -zagaił ją. Chcąc mieć temat do rozmowy odniósł się do loga zespołu widniejącego na jej koszulce.

Nastolatce od razu zabłysły oczęta. Chyba trafił na jej ulubiony temat.

- Uwielbiam!

- Ja też! – odparł w zachwycie, trudno było mi stwierdzić czy prawdziwym czy na potrzeby flirtu.

Okazało się że Laura jest wręcz psychofanką tego zespołu. Bez przerwy dyskutowali albo o muzyce tych artystów albo o zespole jako takim.

Ja przestałam dla nich istnieć. Może w innej konfiguracji bym narzekała, ale wcale nie chciało mi się gadać z tym chłopakiem no i mogłam dowiedzieć się czegoś o Laurze. Miałam nadzieje, że Kostia wybije jej z głowy te durne zauroczenie Danielem.

Ciekawe co Tadek by powiedział na to by jego córka miała niepełnosprawnego chłopaka? Co prawda ma niepełnosprawną pasierbicę. Jednak kulawa pasierbica a kulawy zięć to dwie zupełnie inne sprawy.

Mimo wszystko ich rozmowa szybo mnie znudziła. Weszłam sobie cała z nogami na wersalkę i przysunęłam się bliżej okna. Obserwowałam sobie ruch uliczny i ogrzewałam twarz w zimowym słońcu. Było mi dobrze i zatopiłam się we własnych myślach. Gość poszedł chyba dopiero po dwóch godzinach, poganiany przez panią Anastazję.


A co ja robię teraz? Na wszelki wypadek wygrzewam się i biorę różne witaminy by nie zachorować. Być może wczoraj niepotrzebnie byłam u Tośki, ale musiałam w końcu profesjonalnie poćwiczyć i wygadać się w związku ze stresem przed wyjazdem. Mam od mamy misję żeby do niedzieli wyzdrowieć. A co do turnusu to przygotujcie się, że następne wpisy albo nawet dwa będą wspomnieniami z pobytu.

To chyba na tyle.

Trzymajcie się!
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2022-02-02, 21:17   

No to zaczyna się cały ten cyrk z pakowaniem. Chociaż nie jest aż tak wiadome czy pojedziemy, bo zaczęła mnie łapać jakaś chrypa. Z jednej strony się cieszę, bo w sumie nie za bardzo chce mi się tam jechać. Z drugiej obiecałam codzienne relacje Adzie i Tośce. Miałam więc pretekst by kontaktować się z tą pierwszą codziennie i nie być uznaną za natrętną dziewuchę (Chociaż bardziej w mojej głowie niż faktycznie przez nią czy Pawła). Jednak nie jest aż tak wiadome, że nie pojadę. Tak jak mówiłam man tylko chrypę. Praktycznie żadnego bólu gardła, kaszel jak już to sporadycznie. Więc się jak na razie szykujemy. Drzwi mojej szafy z ubraniami są praktycznie cały czas otwarte bo mama co chwile przegląda moje ciuchy, ale sama mi nie da niczego złożyć do torby, bo nie umiem składać ubrań wystarczająco dobrze. Zobaczymy kto potem będzie narzekał że nie ma żadnej pomocy w domu…


Już w środę te rzeczy leżały tak rozwalone jakby były niczyje. Dzień był słoneczny z lekką warstewką śniegu na ziemi. Siedząc na moim łóżku obserwowałam ruch uliczny. Na parapecie leżała książka „Emma” ale jakoś nie mogłam i nadal nie mogę się do niej przekonać. Pomimo że przeczytałam tylko z jakieś dziesięć stron to już wyczuwałam, że to nie moje klimaty. Ble, szykuje się jakieś słodko pierdzący romansik. „Wichrowe Wzgórza” były przynajmniej mroczną powieścią gotycką gdzie miłość była tylko pretekstem do coraz głębszego szaleństwa. U licha skąd tyle ludzi i aut na ulicach o jedenastej rano? Czy ludzie nie powinni być o tej porze w pracy lub w szkole? Chyba nie może być aż tyle rencistów w takim małym miasteczku? Dobrze, że szkoły znów działają. Dzięki temu mam parę godzin spokoju i ciszy, bo Laury nie ma w domu. Kiedy znudziło mi się już te patrzenie w okno to mimochodem rozejrzałam się po moim pokoju. O, na biurku Laury coś leżało. Jakaś kartka. Czyżby czegoś zapomniała? Postanowiłam to sprawdzić, bo patrzenie w okno już mi się przykrzyło. Zeszłam z łóżka na ziemie i na czworakach ruszyłam do biurka nastolatki. Tak, nadal nie czuję się w nowym mieszkaniu na tyle pewnie by chodzić po nim o kulach bez asekuracji drugiej osoby. Kiedy byłam przy burku to chwytając się go stanęłam. O, rysunek? Zdziwiło mnie to, że ona rysuje. W sumie to jak mam być szczera to nie pytałam ją o to czym się interesuje ani co robi po szkole. Czasami znikała by odwiedzić koleżanki, ale nigdy nie poświęciłam temu głębszej myśli ani tym bardziej nie odezwałam się na ten temat.

Na widocznym obrazku ledwo rozpoznałam Daniela. Był zdecydowanie bardziej ujmujący niż w rzeczywistości. Jak ta miłość zmienia perspektywę... Czy powinnam z nią pogadać o tym uczuciu? W sumie tak jakby są rodzeństwem, chociażby tytularnie bo nie ma między nimi ani więzów krwi ani też nie wychowali się razem. Mimo wszystko takie zauroczenie jest w sumie dość niesmaczne. Nie mówiąc już o tym, że jest on żonaty i dzieciaty. Z takimi myślami znów usiadłam na podłodze by potem znowu na czworaka udać się na własne łóżko.

Ciekawi mnie jedno… Czemu wszyscy się zakochują? Ja nigdy nie miałam okazji nawet by się zauroczyć. I to w sumie nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że nie czuję się potrzeby być z kimś! Czytałam ostatnio artykuł spod pióra dziewczyny też z MPD która całe życie mieszkała na drugim piętrze i według niej życie w takim miejscu nie pozwalało być jej sobą, dorastać, znaleźć chłopaka. Tak bardzo chciała być normalna! Czemu ja nie mam takiej potrzeby? Czemu to ja nie chcę wyjść do ludzi? Dlaczego nigdy nie zazdrościłam zdrowym ludziom? Czy to świadczy o byciu pogodzoną z losem czy wręcz przeciwnie? Dlaczego innym niepełnosprawnym zależy by pokazać sprawnym że jesteśmy warci tyle samo a mi nie? Chyba nie mam depresji, nie czuję rezygnacji. Ba, ja bardzo lubię ćwiczyć. Dlaczego nie zależy mi na byciu normalną? Na zakochaniu? Czy to wyparcie czy moja prawdziwa postawa?

Ten cały potok myśli przerwało mi pukanie do drzwi, cała się nagle wyprostowałam za sprawą spastyki. Na pewno nie mógł być to żaden z domowników. Nie mamy takiego zwyczaju by pukać sobie do drzwi. Usiadłam najszybciej jak się da.

- Proszę!

Do pokoju nieco nieśmiało wszedł Kostia. Rozglądnął się przez chwile bo był wszak w tym pomieszczeniu po raz pierwszy, jednak z wyrazu jego twarzy raczej było trudno odgadnąć co myśli.

- Hej.

- No cześć. – Już nie czułam do niego tej złości z powodu tamtej rozmowy. I o ile wkurzenie minęło to jego zachowanie raczej na stałe ostudziło moje zainteresowanie jego osobą. Nie czuję do niego ani niechęci ani też sympatii.

- Mogę usiąść? -zapytał.

- Jasne. – odparłam odsuwając się jeszcze bardziej w bok,pomimo że i bez tego miejsca na mojej wersalce było całkiem sporo.

Przez chwile panowała niezręczna cisza. Nawet nie wiedziałam o czym gadać. W końcu Ukrainiec podjął konwersację.

- Twoja mama powiedziała, że cię tu znajdę. Moja matula znów chciała się o coś twojej… w sensie twoją wypytać i wzięła mnie pod pretekstem bym nie siedział sam. - Tutaj przerwał, ale widząc chyba brak mojej werbalnej reakcji kontynuował – W sumie to chciałem cię przeprosić za ten tekst o lekarzu wcześniej. Bucera ze mnie wyszła, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

- Spoko. – odpowiedziałam może nieco zbyt lakonicznie. Nie czułam już wtedy żalu, więc nie miałam co mu wybaczać. Owszem, ładny gest z jego strony, a ja go przyjmę żeby nie mieć z nim kosy.

- Na pewno? - Moja lakoniczność pewnie kazała mu się upewnić czy faktyczne wszystko gra.

- Tak, jasne. – odpowiedziałam pospiesznie.

Ustąpił dalszym dociekaniom i podał mi rękę na zgodę. Jak na męską dłoń była ona dość mała i w dodatku chłodna, ble. Szybko zabrałam moją.

Aż tu nagle bez uprzedzenia weszła Laura.

- Już jestem, odwołali nam ostatnie trzy lekcje… - Dopiero wtedy zauważyła Kostię. Jednak on ją już wcześniej dostrzegł, wlepiał w nią wzrok niczym kot ze Shreka. Dziewczyna chyba zauważyła jego spojrzenie bo uśmiechnęła się do niego promiennie. Nigdy nie była tak pewna siebie względem obcych co jej się odmieniło? Kolejny odcinek opery mydlanej przed nami?

-To ty jesteś Kostia, tak? Ja jestem Laura. Miło mi. - podali sobie dłoń na powitanie.

- Tak, właściwie Kostiatnyn Paszkiewicz, ale mówią na mnie Kostia. Lubisz Linkin Park? -zagaił ją. Chcąc mieć temat do rozmowy odniósł się do loga zespołu widniejącego na jej koszulce.

Nastolatce od razu zabłysły oczęta. Chyba trafił na jej ulubiony temat.

- Uwielbiam!

- Ja też! – odparł w zachwycie, trudno było mi stwierdzić czy prawdziwym czy na potrzeby flirtu.

Okazało się że Laura jest wręcz psychofanką tego zespołu. Bez przerwy dyskutowali albo o muzyce tych artystów albo o zespole jako takim.

Ja przestałam dla nich istnieć. Może w innej konfiguracji bym narzekała, ale wcale nie chciało mi się gadać z tym chłopakiem no i mogłam dowiedzieć się czegoś o Laurze. Miałam nadzieje, że Kostia wybije jej z głowy te durne zauroczenie Danielem.

Ciekawe co Tadek by powiedział na to by jego córka miała niepełnosprawnego chłopaka? Co prawda ma niepełnosprawną pasierbicę. Jednak kulawa pasierbica a kulawy zięć to dwie zupełnie inne sprawy.

Mimo wszystko ich rozmowa szybo mnie znudziła. Weszłam sobie cała z nogami na wersalkę i przysunęłam się bliżej okna. Obserwowałam sobie ruch uliczny i ogrzewałam twarz w zimowym słońcu. Było mi dobrze i zatopiłam się we własnych myślach. Gość poszedł chyba dopiero po dwóch godzinach, poganiany przez panią Anastazję.


A co ja robię teraz? Na wszelki wypadek wygrzewam się i biorę różne witaminy by nie zachorować. Być może wczoraj niepotrzebnie byłam u Tośki, ale musiałam w końcu profesjonalnie poćwiczyć i wygadać się w związku ze stresem przed wyjazdem. Mam od mamy misję żeby do niedzieli wyzdrowieć. A co do turnusu to przygotujcie się, że następne wpisy albo nawet dwa będą wspomnieniami z pobytu.

To chyba na tyle.

Trzymajcie się!
 
 
impresje
Duo


Dołączył: 10 Lip 2020
Posty: 448
Wysłany: 2022-02-03, 05:22   

Część Diano, lubię styl w którym piszesz, dobrze się czyta. Jedna uwaga, użycie słowa krab zamiast na karb. Krab - skorupiak z podrzędu o tej samej nazwie. I. Brak postępów w nauce angielskiego Marek kładł na karb ciągle zmieniających się nauczycieli. Po prostu zmieniłaswłaś ustawienie liter.

Trzymaj się.
_________________
Pozdrawiam.
 
 
LittleDiana 


Wiek: 28
Dołączyła: 25 Sty 2021
Posty: 94
Wysłany: 2022-02-15, 20:59   

No i znowu jestem chora. W sumie to już od poprzedniej środy moja zaleczona grypa wróciła z pełną mocą a nawet bardziej. Musiałam z tego powodu wcześniej wrócić do domu. Nie żałuję jednak, bo nie było czego jak mam być z wami tak całkowicie szczera. Z jednej strony chciałabym wam o tym wszystkim opowiedzieć, a z drugiej strony boję się pozwu sądowego. No ale nie mam tu takich zasięgów by to chyba do nich trafiło. Zacznijmy od początku bo tam się znajdzie jednak parę plusów. Szkoda, że nie dotyczą one ćwiczeń, ale jednak są. Pierwszy: nie trzeba było zrywać się o piątej rano by wyjechać na turnus. Wyjechaliśmy około trzynastej. Po raz pierwszy to Tadeusz nas zawiózł swoim trzydziestoletnim BMW którym się szczyci i nazywa zabytkiem. Niestety droga trwała tyle ile byśmy jechali do Poznania bo zabytek miał swoje kaprysy. A to wycieraczki padły, a to trzeba było tankować gaz więcej razy niż się przypuszczało i ojczym wtedy już całkowicie zapalił nienawiścią do inflacji i partii rządzącej. Przez całą resztę drogi gadał tylko o tym jak Kaczyński chce nas sprzedać ruskim i że to się niedługo stanie. No i jeszcze nie wspomniałam o jednej niedogodności na początku. Ten samochód nie ma tylnych drzwi, więc żeby usiąść z tyłu to musiałam wchodzić przez przednie ze złożonym siedzeniem. Wymagało to ode mnie trochę akrobatyki ale w końcu się udało. Podobnie było z wysiadaniem, ale ostatecznie też dałam radę. Jednak to nie był koniec naszych wpadek. Ogrzewanie w aucie padło, trzeba było iść do Biedry by kupić dla mnie ciepły koc i jakieś cukierki do ssania.

Kiedy jednak dojechaliśmy do ośrodka to na samym początku byliśmy dość pozytywnie zaskoczeni. Budynek pomimo że niewielki to urządzony całkiem gustownie. Była też winda czyli coś czego w moim ośrodku nie ma. Pokój trafił nam się przestronny i gustowny, ściany kremowe, łóżka, szafki i stół na którym był telewizor były zrobione z lekkiego, jasnego drewna. Panele były w tym samym kolorze i były śliskie jak nie wiem co. Łazienka chociaż mała to dostosowana oraz z szafkami. Mama była zachwycona i jedynie zbyt płaskie poduszki ją zniechęciły. Ja już widziałam niedogodności w grafiku na pierwszy dzień. Zdziwiło mnie że nie ma tam terapeuty prowadzącego, czyli takiego który ma z pacjentem główne zajęcia, wie na jego temat najwięcej i w razie potrzeby pokieruje pozostałymi, tu takiego nie ma. Pierwszego dnia miałam dwa razy te główne zajęcia na sali, każde z inną terapeutką a do tego trzy razy rozciąganie. Zrzuciłam to na krab pierwszego dnia, że muszą mnie porozciągać zanim zaczną ćwiczyć. Wszystko poprzedzało badanie lekarskie. Weszłam do gabinetu a tam ujrzałam sobowtóra wokalisty zespołu Wilki tylko że jeszcze brzydszego. Poprosiłam o brak basenu i zajęć z jazdy konnej z powodu niedawnego przeziębienia a on stwierdził że i tak by mi nie dał bo mi to niepotrzebne! Pływam na każdym turnusie w moim ośrodku, no ale mniejsza. Pozginał mi nóżki i rączki, sprawdził czy umiem ścisnąć mocno dłonie i zobaczył moje plecy. Na koniec powiedział że dostanę dużo ćwiczeń fizycznych, masaży, rozciągania i terapii ręki. Brzmiało całkiem obiecująco, ale zaraz zobaczycie co z tego wyszło. No to na pierwsze zajęcia poszłam na salę gdzie było pełno innych dzieci i to od początku mi przeszkadzało, ale przecież nie mogłam marudzić na pierwszych zajęciach. No i nie było na nich nic odkrywczego. Zdziwiłam się, że terapeutka nie zapytała nawet co umiem a czego nie. Nie chciała nawet zobaczyć kartki z mojego ośrodka na której jest napisane nad czym pracuję i jakimi metodami. Dawała mi w miarę proste ćwiczenia, być może nawet za proste, ale znowu zwaliłam to na krab pierwszego dnia. Jednak następne zajęcia chyba były jeszcze gorsze. Znowu totalny brak zainteresowania moimi umiejętnościami. Położyła mnie na materacu i nałożyła ciężarki z rzepami na ręce i kazała mi je podnosić do góry a potem opuszczać w dół. Sama fizjo nawet nie patrzyła czy dobrze robię tylko gapiła się w telefon oraz zjadliwie dyskutowała z innymi terapeutami jakie to dzieciaki niewdzięczne bo nie chcą wykonywać poleceń na już. A może by tak dziecko zrozumieć, zachęcić? A po co!

Pożaliłam się Adzie już pierwszego dnia. Dostarczyłam jej dokładny opis ćwiczeń. Dało się wyczuć że to jej nie pasuje, ale jak sama stwierdziła to był dopiero pierwszy dzień, więc trudno cokolwiek stwierdzić. Wieczorem dostałam plan zajęć. Oczywiście nadal nie było żadnego terapeuty prowadzącego, ale nie przygotowałam się że każdego dnia do każdej terapii będzie ktoś inny! Jasne, po grafiku było widać, że będą się powtarzać bo nie pracuje ich tam miliard, ale to i tak był problem. W każdym innym ośrodku jak masz rozciąganie czy chodzenie z panem XYZ to tak już masz do końca turnusu by mieć ciągłość i jakiś cel terapii. A tu czułam się jakby każdego dnia był pierwszy dzień turnusu, bo tak się ciągle zmieniali, trudno było ustalić jakikolwiek cel. W dodatku nie dostałam zajęć na czucie i równowagę czyli Integracji Sensorycznej. Niestety nie było też chodzenia bo tutaj mają jakieś dziwne myślenie bo czas rehabilitacji to według nich to czas na ćwiczenia na materacu. (w dodatku miękkim a z mojego doświadczenia na takich ćwiczyć się nie powinno, bo... są na to zbyt miękkie) Zwykle miałam po prostu robić podstawowe ćwiczenia typu unoszenie bioder do góry przy zgiętych nogach co już umiem od lat dziecięcych, stać w czworakach z oporem czy chodząc na tych nieszczęsnych czworakach w tą i z powrotem z wałkiem pod brzuchem, też czysta łatwizna. Ewentualnie było jeszcze rozciąganie gumy w rękach to jest też coś co znam z NFZ i nigdy mi to nic nie dało. A kiedy dostałam coś trudniejszego typu klęczenie na jednym kolanie to ogólnie było zdziwienie że trzeba mi do tego jakiejkolwiek asekuracji, bo przecież wtedy nie mogliby gadać między sobą! No i na przykład z mojego klęczenia na jednym kolanie wyszły nici bo nie miałam się o kogo oprzeć, albo kogoś kto chociażby przytrzymał kolano bo sama nie jestem w stanie go jeszcze kontrolować a leci za bardzo do środka co owocuje upadkiem a tu nic,zero pomocy. Raz też spadłam z piłki bo fizjo nie patrzył i po prostu walnęłam łokciem o parkiet. Nikt tym się nie przejął. Nikt też nie patrzył czy wykonuję dane ćwiczenie dobrze czy źle. Narzekanie na dzieci było na porządku dziennym. Tak jak teksty typu:

- Zmarnowałeś mi całe zajęcia!

Oczywiście nikt nie pomyślał że dla danego dziecka ćwiczenie może być za trudne czy coś. Chodzenia natomiast nie było bo tam uznają tylko ćwiczenia w kombinezonach, a ja tych zajęć nie miałam. Chodziłam kiedyś w takich, miałam nawet na własność i o ile możesz chodzić sobie w czymś takim parę lat i super chodzisz prosto bo cię trzymają linki to po zdjęciu kombinezonu wracasz do punktu zero więc to bezsens. Terapia ręki niestety nie polegała na ćwiczeniach rąk tylko kolorowaniu i wycinaniu czy graniu na kompie w gry edukacyjne. Potem zamieniłam to na więcej ćwiczeń na sali.

Ada, której z dnia na dzień relacjonowałam wszystko była coraz bardziej przerażona. Stwierdziła, że powinnam domagać się chodzenia i tłumaczyć im takie podstawy że nie do końca czuję moje ciało, więc kiedy chcą bym ruszyła prawym kolanem gdy nie mam do niego dostępu wzrokiem to niech mi fizjo dotknie te kolano bym wiedziała gdzie je mam. Tłumaczyłam spokojnym i cichym głosem. Tylko jedna terapeutka przyznała mi racje i zaczęła stosować te metody.

W drugim tygodniu mama w końcu już wkurzona tym wszystkim dobrała mi więcej zajęć. W tym raz miałam mieć zajęcia na bieżni, ale z racji tego, że bieżnia nie posiada poręczy to zrobiłyśmy sobie z fizjo po prostu chodzenie i nie było aż tak źle, oprócz tego że trochę nieumiejętnie mnie trzymała i wykazywała zdziwienie że nie umiem wchodzić po schodach tyłem.

Zdziwienie też wykazywali pozostali terapeuci gdy okazywało się że nie umiem robić fikołka do tyłu (serio o to pytali!) czy że nie podniosę piłki stopami. Dopiero gdy odmówiłam to sprawdzili moją ruchomość stóp i okazała się zbyt mała na chwytanie piłki z ziemi.

Wkurzał mnie jeden terapeuta, nie miałam z nim zajęć ale widzieliśmy się często i jakimś cudem wiedział do jakiego ośrodka zazwyczaj jeżdżę. I nasz dialog zawsze wyglądał mniej więcej tak:

- Który ośrodek wolisz, ten w Poznaniu czy nasz? Który lepszy?

- Wasz jest po prostu inny.. - Odpowiedziałam, bo nie chciałam robić sobie pod górkę póki tam byłam bo wyznaję zasadę „Nie sra się tam gdzie się je”

- Ale pozytywnie inny czy negatywnie inny? - dopytywał

- Po prostu inny…

I tak nie dawał mi spokoju aż do końca mojego pobytu. Miałam mieć z nim zajęcia w ostatni piątek, ale na szczęście los mi tego oszczędził.

W drugim tygodniu udało mi się wyprosić osobną salę zwaną izolatką. Dało mi to możliwość większego skupienia się, chociaż poziom zajęć nadal był tak samo żenująco niski.

Dostałam jeszcze propozycję od kobiety która najbardziej darła się na najmłodszych. Otóż ta kobieta na drugim etacie pracuje w projekcie który organizuje półroczne turnusy na NFZ, niestety tam rehabilitacja odgrywa mniejszą rolę, bardziej szukają ci zawodu i dają zajęcia z psychologiem, przynajmniej to wynika z ulotek które dostałam. Nie wiem jeszcze co o tym myśleć... Mojego pozytywnego wrażenia nie zrobiła ta kobieta sama w sobie, bo pomimo ciągłych poprawek mówiła na mnie Daria i zwracała się we wszystkim do mojej mamy tak jakby mnie tam nie było!

Jedzenie też jakieś bez smaku, dlatego mama często zabierała się z innymi rodzicami na zakupy. Niestety w tym rejonie w Biedrach nie ma sushi, ale chociaż kupiła fajną książkę „Złoty Płatek Śniegu” i to chyba jedyny plus wyjazdu. No i to że brali mnie za sporo młodszą niż jestem.

Innych pozytywów nie stwierdzono, a o tym co się dzieje w domu nie chce mi się dzisiaj pisać.

Trzymajcie się!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
POSTscriptum Strona Główna » PISANE PROZĄ » Różne gatunki prozy » Dalia w Krainie Rzeczywistości


Kontakt:

w sprawach merytorycznych:
Amandalea: amandalea@interia.pl, Leszek Wlazło: niepoeta2@wp.pl

w sprawach techniczno-merytorycznych:
Łukasz Pfeffer (luk19952): lukasz@pfeffer.com.pl


Pfeffer.com.pl - Zaistniej w internecie
 
 

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Template created by Dustin Baccetti modified by Nieoficjalny support phpBB2 by Przemo