Wysłany: 2018-02-18, 20:02 Wiersze zebrane z POSTscriptum - 2013 r.
Przeznaczenie
„…Nad własnym bólem ulatać mogilnym…”
/L. Staff/
Odszedł. A chciał tak wiele. Myślał, że się przyda.
Nie dostrzegł (któż dostrzega?) snu, co za nim bieży.
W chłodnej obojętności (choć tego nie widać),
Spoczął. O inne światy horyzont poszerzył.
A miał o coś zabiegać i w czymś uczestniczyć,
Poprawić, upowszechnić, świeże nadać tchnienie…
Bezlitośni, szelestem, nadeszli mgielnicy;
Duch wziął rozbrat z powłoką i minął się z cieniem.
Głaszcze lamp migotanie wielką przestrzeń nieba
Jeszcze niedowierzanie na niejednej twarzy,
Jeszcze ból w jakiejś piersi rośnie i dojrzewa…
Przy innych pewnie świecach, wieczór ci się marzył.
A wszystko swoim torem. I zegar nie zwleka;
Powrócimy do domów. Na swój czas poczekać.
Interpretacja
Położysz obok książkę. Otwartą na dowolnej stronie,
a wypełznie z niej wszystko, co przeczuwasz choć nie rozumiesz,
zajdą na siebie treści, pogubią się realia - koniec.
I przyjrzyj się niespiesznie sobie, zamotanemu w tłumie.
Nic nie znaczy spis treści, raczej chwilę spójrz na przedmowę,
być może tam odnajdziesz jakiś klucz, wskazówkę, bo trzeba
jak nie samego siebie, chociaż własny ujrzeć nagrobek,
w którym już pochowano to, co może chciałbyś odgrzebać.
Po diabła ci to było. Książka, rzecz wielce kłopotliwa,
chce się dobrać do ciebie, zawłaszczyć, formułować myśli,
wprowadzić w obce światy, w konglomerat zdarzeń i dziwactw
o których ani marzysz, ani nawet nigdy nie wyśnisz.
Zresztą, rób jak uważasz., żeby tylko nie było na mnie,
żeś się opuścił w życiu, wędrując w taką nadistotność,
którą zaczniesz połykać gorliwie i nazbyt zachłannie,
biegnąc ciągle do przodu. I tylko świat jakby się cofnął.
Fronti nulla fides*
W zdumieniu tkwi mój ogląd rzeczy - umiera, co żyć wcześniej miało
I wielki tumult pośród chętnych, a przecież chcieli iść na całość.
Idąc za późno zrozumieli, że skierowano ich donikąd,
Trafili w burzę, gdzie piorunom wciąż towarzyszy losu chichot.
Zgubione słowa, gesty czyny, osamotnione na rozdrożach
I nie wie nikt gdzie prawda leży, gdzie kłamstwo, fałsz, gdzie łaska boża.
Zglajchszaltowały się uczucia, to co umarło powstać nie chce,
A sumy pragnień, dążeń, marzeń - darmo do góry wznoszą ręce.
Śnimy nasz sen o lepszej porze na pustym łożu, bez pościeli,
Ktoś się pozwijał w cichej drzemce, inny zaś chrapać się ośmielił.
Wszystko tak pędzi szlakiem przeszkód, kręcąc się w wirach niespełnienia;
W zaułkach diabeł ogień krzesi - lepiej się widzi w światłocieniach.
*fronti nulla fides (łac.) - Nie ufaj pozorom.
Taka sobie instrukcja
z okazji ogłoszonego konkursu
Na konkursy najlepiej wyślij wiersze proste,
Nie rozpaczaj o zdradach, o życiu, szarzyźnie;
Nie staraj się jurorów intelektem chłostać.
Zaufaj, swoje wiedzą więc i tak nie błyśniesz.
Owszem, nutka ironii, zgrabna metafora,
Czy celny oksymoron. Ale bez przesady;
Najlepiej coś pomiędzy tym, co jest na forach
I z wyższej nieco półki, na przykład - „monadyzm”.
Nie znasz gustów jurorów, więc lepiej nie dworuj
Z partii, ludzi, systemów, czy różnych odmieńców,
Zdaj się na przysłowiowe poczucie humoru,
Opisz randkę udaną (może być w Zieleńcu).
Gdy mimo to nie wygrasz, zacytuj z pamięci:
„Najlepszych doceniają na ogół po śmierci”.
Zachłanność
Tak mi pani w krew weszłaś, nasączyłaś ciało,
Wdzierając się w intymność najmniejszych szczegółów,
Że nie mogę pozwolić sobie na niestałość
I nie wiem - tkwię w rozkoszy, czy zwijam się z bólu.
Kunsztownie omotany tkliwością dokonań,
Pocałunków w nadmiarze, pieszczot bez oddechu.
Dałem wpleść się w męczący, miłosny idiomat,
W pozycje żywcem wzięte z antycznych reliefów.
Zamykając mnie w klatce nadmiernych pożądań,
Uczyniłaś kanarkiem własnego kaprysu,
I tak się teraz czuję, jakby anakonda
Spadła na mnie w spokojnej alei cyprysów.
Poluzuj. Otwórz klatkę. Zobaczysz - dzień za dniem;
Kanarek będzie wierny. Będzie śpiewał ładniej.
Powroty
Chciałbym z tobą wyruszyć w taką podróż senną,
Gdzie pachnie hoya bella czy hoya carnosa
Znaleźć przeszłość rozmarzeń w gotykach Palermo
I plac, który ze wspomnień dawno opustoszał.
Widzę moment, gdy wbiegłaś na Plazza Pretoria
Prosto od Via Firence czy Via Calderai
Z ekscytacją wędrówki po ślepych tryforiach,
Gdzie cię szczegół kamienny zachwycał i bawił.
Tyle innych wydarzeń, a ja wciąż, po latach,
Przechowuję znaczenia wszelkich toponimów,
I pamiętam sukienkę z całą ochrą świata,
Z kanionu Alkcantary – zapach rozmarynu.
Nie bądź zatem zdziwiona, że gdy chce się zdrzemnąć,
Wciąż zapraszam w tę podróż, choć już tylko senną.
Już czas
Gdy coraz bardziej mi doskwiera,
Złudna poprawność, relatywizm,
Gdy każą ciągle się przebierać,
Abym klakierem został czyimś,
Zakrzyknąć muszę: Stop! Panowie!
Nie będzie tak, jakbyście chcieli,
Bo czuję od was zgniły powiew:
Hucpę, blagierstwo i orwellizm.
Dość się tam w górze, namnożyło
Nieudaczników i frustratów;
Trzeba w tej sitwie zrobić wyłom,
Na każdą dupę po sto batów.
Wściekłość ogarnia, brak zachwytów,
Gdy nam szubrawiec i kanalia
Roztacza wizję dobrobytu
Świetlanej drogi – nowy wariant.
Krzycząc donośnie i najprościej,
Będę gwałtowny protest krzewił,
By mnie nie uczył moralności
Obłudnik, szuja, dorobkiewicz.
Ja protestuję. Nie pozwalam,
By byle dziwka i ladaco,
Grzebiąc w historii, wciąż ją kalał
Licząc, że jeszcze mu zapłacą.
Niechaj odpowie za przewiny,
Na jakimś placu – wobec tłumów,
Każda łachudra, oszust, cynik.
Czy wybaczymy? – Non possumus!
Dobre sny nie chcą trwać
Gdy wywalono mnie z roboty
(Jakaś redukcja, jakiś kryzys);
Dali odprawę – cóż mi po tym,
Jak długo będę mógł z niej wyżyć?
A więc nie było lepiej wcale,
Za to zysk jeden - święty spokój;
Bezpiecznie sobie zasypiałem
Szukając lepszych własnych boków.
I przychodziły sny ogromne:
Gdym został szefem moich szefów;
Pełen radości nieprzytomnej,
Zemstą się bawię, bez pośpiechu.
Przejąłem willę, jakiś basen
Jachty i pełne forsy konta
W luksusach żyjąc, tylko czasem
„Byłym” zlecałem – coś posprzątać.
Tak, aż do granic przebudzenia
(Od codzienności trudno uciec);
Tamtym na lepsze wciąż się zmienia,
A ja? Cóż, nadal – gołodupiec.