Każdy dom w tej okolicy reprezentował niepowtarzalny styl. Jechałam wolno, szukając wzrokiem numeru 43 na Żeromskiego. Mijałam ogrody, gdzie spoza żeliwnych sztachet przelewała się zieleń, byłam pod urokiem tego, co oferuje lato w połączeniu z architekturą. Przed domem Józefy Radomskiej nie było ogrodzenia ani garażu. Zatrzymałam się w cieniu rozłożystego dębu, mając świadomość, że mogę tu pozostać na dwie godziny, przy czym o tej porze czas postoju był już nieograniczony, aż do szóstej rano. Promienie słoneczne, chyląc się ku zachodowi, rzucały ciepły blask, nie drażniąc ostrością. Chodnik prowadzący od ulicy ku drzwiom wyłożony jasną kostką, otoczony był bujnym liściem jarmużu, z którego wybuchały wysokie bordowe kwiaty o złotych środkach, patrzyły teraz na mnie z animozją. Kto powiedział, że kwiaty nie mogą rosnąć w towarzystwie jarmużu. Idąc kwiecistym szpalerem nie ukrywałam dumy, że będę miała okazję zobaczyć dom od wewnątrz. Rzuciłam jeszcze okiem na wykuszowe okno, wysunięte przed lico muru, gdzie zza firanki widniała lampa o kształcie owalu przypominająca planetę z innej galaktyki.
Pukanie do drzwi wyrwało Józefę z zadumy, tkwiła w niej przy podwieczorkowej herbacie, pogryzając wyborny holenderski ser i winogrona. Otworzyła drzwi, w których najpierw pojawiły się rzęsy, potem maska, a długie pazury trzymały w szponach smartfon i szarą kopertę. Nowoczesna dziewczyna, nieco karykaturalna, o teatralnej mimice, miała mało wspólnego z rzeczywistością Radomskiej, przez co nie zrobiła na niej dobrego wrażenia.
- Czym mogę służyć? - zapytała chłodno.
- Dzień dobry, jestem Monika Gradek z agencji komunalnej usług budowlanych, w pełni zaszczepiona na COVID, z polecenia Pana Zagoreckiego chciałam przedstawić pani atrakcyjną propozycję, być może nawet zmiany zamieszkania.
Józefa spojrzała lekceważąco, ale jednocześnie zaprosiła Monikę do środka.
Wchodząc do domu, trudno było się oprzeć wrażeniu, że nie tylko Żeromskiego popioły wyściełały to miejsce. Powiało tajemnicą jak z otwartej szafy na strychu. Starsza kobieta prowadziła Monikę przez przedpokój, którego ściany z niebieską adamaszkową tapetą prosiły o dotyk, obrazki w prostych ramkach o różnej tematyce budziły zainteresowanie. Drewniana podłoga miejscami skrzypiała, a staromodny żyrandol zawieszony pod sufitem rzucał nierówne światło kołysząc cieniem zegara, oświetlał również schody prowadzące na górę. Na końcu korytarza widniała kuchnia, po lewej stronie otwierało się wejście do salonu z oknem na ulicę, zauważonym wcześniej przez Monikę. Wisiała w nim firana, zielone zasłony i stał czterokołowy balkonik. Na przeciwnej ścianie do wejścia kominek, a nad nim portret starszego pana, po bokach półki z książkami pod sam sufit. Na środku, w wyblakłe różane wzory, kanapa na rzeźbionych drewnianych nóżkach, a przy niej zapalona lampa, z żółtym kloszem w kształcie elipsy, wygięta w pałąk ponad stolikiem. W drugiej części salonu jadalnia. Na wysokości kominka wąskie długie okno w którego framudze wiodła prym hoja, pnąc się w górę po drewnianej konstrukcji. Stół na sześć nakryć i kredens z porcelanową zastawą.
Monika z Radomską na wąskiej kanapce przy stoliczku rozmawiały popijając herbatę. Kobieta mówiła wyłącznie o sobie, przy czym nie będąc wcale uciążliwą, jej opowieść budziła wypieki na twarzy słuchającej na przemian ze zdziwieniem, że można było tyle przeżyć. Plastyczna narracja nadawała wydarzeniom realnego kształtu, a dom przechodząc z epoki do epoki pod wpływem wywołanych obrazów, zmieniał sceny jak w teatrze. Mówiła powoli o wojnie, rodzinie i domu, w którym teraz mieszka, który zawsze towarzyszył w szczęśliwych i trudnych momentach. Chcąc czy nie chcąc, nasuwało się porównanie świata przeszłości z szarą zamaskowaną rzeczywistością.
Monika rozpatrywała w myślach, jak nie na miejscu jest zlecenie Zagoreckiego, żeby wpłynąć na Józefę do sprzedaży domu, który był dla niej wszystkim. Było jej po prostu głupio, że przychodzi z banalną ofertą do tej wyjątkowej kobiety. Szara koperta parzyła teraz dłonie, dziewczyna wahała się, czy ujawnić jej zawartość Józefie.
Wchodząc do tego domu, jako trzydziestolatka, miała wrażenie, że opuszcza go dużo starszą, rozumiejąc przeszłość i doświadczenia Radomskiej. Jedna wizyta u Józefy dodała stulecia do jej wieku, gdzie w odniesieniu reszta życia posunęła ją zaledwie o parę sekund w przyszłość.
Wiek: 23 Dołączyła: 31 Mar 2011 Posty: 4521 Skąd: lubuskie
Wysłany: 2021-08-23, 19:46
Józefa mogłaby książkę spisać ze swojego życia. A właściwie to ona jest żyjącą książką
zmiana mieszkania w takich okolicznościach to tak jakby wyrzucić, spalić jej wspomnienia.
Nic dziwnego, że Monika po wyjściu z mieszkania czuła się zdruzgotana.
Ciekawy tekst impresjo - imienia nie znam
_________________ Jestem jaka jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek.